Na II spotkaniu blogerek w Toruniu w moje ręce trafiła książka „Niewierna” autorstwa Reyes Monforte. Wiadomo jak to jest u mnie z czasem na czytanie – raz jest, a częściej go nie ma – więc książka przeleżała na półce prawie 2 miesiące…
Kiedy już zabrałam się za „Niewierną” to jej fabuła tak mnie wciągnęła, że potrafiłam specjalnie nastawić sobie budzik na 4 rano, żeby przed wyjściem do pracy poczytać w spokoju o losach głównej bohaterki… To chyba najlepsza rekomendacja biorąc pod uwagę fakt, że uwielbiam się wysypiać – dla tej książki dobrowolnie wstawałam skoro świt.
Krótkie streszczenie:
Sara jest nauczycielką hiszpańskiego w szkole językowej w centrum Madrytu, a jej uczniami są imigranci, próbujący dostosować się do swojego nowego życia. Sara ma jednak jedną zasadę – nie umawia się ani nie angażuje się w życie osobiste swoich uczniów. Nie czuje zresztą takiej potrzeby, ponieważ ma dość związków odkąd na świecie pojawił się jej synek Ivan, którego wychowuje razem ze swoim owdowiałym ojcem.
Wiadomo jednak, że miłość nie słucha rozumu i pojawia się wtedy, kiedy jej się nie spodziewamy. I tak oto do życia Sary wkracza muzułmanin Nahib – jej były uczeń. Sara jest nim zafascynowana i z dnia na dzień coraz bardziej angażuje się w jego sprawy, chociaż przestrzega ją przed tym i ojciec, i najlepsza przyjaciółka. Oboje dostrzegają subtelne zmiany w zachowaniu Sary i coraz większe podporządkowanie się ukochanemu. Kiedy Sara sama zaczyna zauważać zagrożenie, jest już za późno – Nahib porywa Ivana, który staje się narzędziem i kartą przetargową pomiędzy kochankami…
Wiem, że na pozór brzmi to banalnie i przewidywalnie – początkowo sama miałam podobne odczucia. Tylko wariatka pchałaby się w ramiona terrorysty i liczyłaby na happy end, prawda? Tyle, że kolejne strony książki na przemian intrygują i przerażają. Zachowanie Nahiba wydaje się bardzo naturalne i zupełnie nieszkodliwe, a jego kłamstwa brzmią sensownie i wiarygodnie. Teoretycznie bliżej mu do przeciętnego Hiszpana niż do przybysza z Bliskiego Wschodu. Z całą pewnością mogę napisać, że gdyby ta sytuacja spotkała mnie to niemal na 100% wpadłabym w pułapkę tak jak Sara. I to w całej tej historii jest właśnie najbardziej przerażające!
Przed przeczytaniem książki nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak przebiega islamizacja Zachodu i czym to może się skończyć. I wcale nie mam tu na myśli fikcji literackiej, bo wystarczy obejrzeć wiadomości i posłuchać o tym co dzieje się w innych krajach Europy…
„Islamizacja rozpoczyna się wtedy, gdy populacja muzułmanów w danym kraju osiąga wystarczającą liczbę, by możliwe było rozpoczęcie kampanii na rzecz przywilejów religijnych (…) wszelkimi sposobami próbuje się wprowadzić obyczaje muzułmańskie, na przykład (…) żądania by wprowadzono do sprzedaży żywność halal albo naciska się rząd, by zezwolił muzułmanom na stosowanie własnego prawa, szariatu”.
Islam to dla mnie wielka niewiadoma, bo tak na dobrą sprawę nie znam w realu nikogo, kto byłby muzułmaninem. Mimo wszystko po przeczytaniu książki poczułam się trochę zagubiona i sama już nie wiem co mam myśleć na temat wyznawców tej religii – przeraża mnie myśl, że mogłabym przeżyć coś takiego, jak Sara. Tym bardziej, że na prawdę sporo łączy mnie z tą postacią – obie w młodym wieku zostałyśmy matkami, obie samotnie wychowujemy dzieci… Ba, mój Mateusz jest w podobnym wieku co Ivan – syn Sary.
Nie twierdzę, że każdy wyznawca islamu to wcielony diabeł. Zły jest nadmierny fanatyzm, a fanatykiem może być każdy – i chrześcijanin, i muzułmanin, i scjentolog… Przecież nawet Rodzicielstwo Bliskości ma swoich fanatycznych wyznawców, którzy zbudzają strach w innych rodzicach…
Tyle, że ta książka opowiada konkretną historię, która na prawdę porusza mnie i jako kobietę, i jako matkę…
„Jestem matką, dobrą matką. Miłość to poświęcenie. Jaki może być większy dowód miłości, niż zachęcić dziecko, żeby poszło w ramiona Allaha? Moje dzieci poświęciły życie w zamian za śmierć dwudziestki niewiernych.”
Dziękuję za możliwość przeczytania książki :)