Film „Igrzyska śmierci” po raz pierwszy obejrzałam kilka miesięcy temu, a trafiłam na niego (zupełnie przypadkiem) skacząc po kanałach w ramach walki z nudą. Po tytule skojarzyłam sobie, że gra tam Jennifer Lawrence i tylko dlatego uznałam, że z ciekawości popatrzę przez kilka minut na ekran. O samym filmie nie miałam zielonego pojęcia – kojarzył mi się tylko i wyłącznie z Jennifer strzelającą z łuku.
Tego wieczoru obejrzałam „Igrzyska śmierci” do końca, a potem poczytałam o nich w internecie i dowiedziałam się, że to ekranizacja książki. Doszłam do wniosku, że w takim razie „muszę kiedyś wybrać się do biblioteki” i o sprawie zapomniałam na kilka kolejnych miesięcy.
15 grudnia obchodzony był Dzień Kina i spontanicznie uznałam, że poświęcę 11 zł, aby obejrzeć „Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia”, jako że żaden inny tytuł do mnie nie przemawiał. Co prawda miałam iść na jakąś bajkę z młodym, ale jak na złość nie pasowały nam godziny…
Nieco ponad tydzień później uznałam, że muszę przeczytać książki jak najszybciej, bo jestem ciekawa zakończenia całej tej historii. Zarwałam kilka nocy (do dziś nie doszłam do siebie po przestawieniu się na zasypianie o 4 nad ranem) i z całą stanowczością mogę stwierdzić, że… „Igrzyska śmierci” wywróciły mój świat do góry nogami.
Po raz pierwszy w życiu adaptacja filmowa podobała mi się bardziej od książki (a widziałam już setki filmów nakręconych na podstawie książek). Dodam, że kolejność zapoznania się z filmem/książką nie ma tu żadnego znaczenia. Przykład? Filmowy „Zmierzch” był według mnie porażką, ale w ogóle nie zniechęcił mnie do książki, po którą sięgnęłam w drugiej kolejności. Co więcej – do książek Stephenie Meyer wracałam już dwukrotnie, a kolejnych części filmów ani razu nie widziałam, bo wciąż szkoda mi na to czasu.
To jak dotąd pierwsza książka (a raczej seria książek), którą przeczytałam w formie e-booka. Broniłam się przed tym rękoma i nogami, a tymczasem książka Suzanne Collins była najlepszą motywacją do zmiany przyzwyczajeń. Trylogii w skali od 0 do 10 daję mocne 7 punktów, bo czyta się ją bardzo dobrze, ale… patrz punkt wyżej :)
Podsumowując – książkę i (przede wszystkim) film polecam każdemu.
I mogę być żywym przykładem, że nigdy nie należy mówić nigdy, bo życie lubi nas zaskakiwać ;)