Jako mała dziewczynka (a potem nastolatka) płakałam na „Królu Lwie”, ale nic innego mnie nie ruszało. No dobra, pomijając jedną książkę, po przeczytaniu której wyłam przez pół nocy, ale wtedy chodziło o coś innego (wyjaśnienie znajdziecie pod koniec TEGO wpisu). Płakać na bajkach, filmach i tym podobnych? Pff, przesada…
A potem urodziłam dziecko. I zaczęło mnie rozczulać WSZYSTKO. Mam 25 lat i płaczę na reklamach. Na filmach. Na bajkach. Na meczach. Na olimpiadzie. Nawet na Eurowizji. Zalewam się łzami na zebraniach w szkole. Zaglądając na inne blogi. Podczas robienia zakupów. Ba, zdarzało mi się w pracy wyć klientom do słuchawki :P
Co konkretnie mnie wzrusza? Duma z dziecka, a zarazem przerażenie, że młody tak szybko dorasta. Duma z tego, że jestem Polką, a zarazem świadomość braku perspektyw dla mojego pokolenia (i właśnie dlatego płakałam w sklepie na dziale mięsnym – bo zobaczyłam szynkę i pomyślałam, że jest droga :P ).
Nikt mi nie powie, że bycie matką ani trochę nie robi sieczki z mózgu. Że nie wywraca życia do góry nogami i nie zmienia priorytetów. Serio – jestem żywym dowodem na to, że jest inaczej. I właśnie to w byciu matką jest najfajniejsze – człowiek nagle dostrzega więcej i… więcej mu wolno (np. płakać z byle powodu bez posądzenia o utratę zmysłów).
Zdradzić Wam sekret?
Dziecko w niczym mnie nie ogranicza, wręcz przeciwnie – poszerza moje horyzonty. I idę o zakład, że… z Wami jest tak samo :)