Za głośno? Co jest za głośne? Tylko cisza. Cisza, w której się człowiek rozpada jak w próżni.
Należę do tych ludzi, którzy nie potrafią żyć w ciszy, zaś słuchawki są rzeczą, bez której nie umiem normalnie funkcjonować (nawet nie wiecie jak traumatycznym przeżyciem było dla mnie to, że mój 9-letni syn kilka tygodni temu z nudów przegryzł mi kabel od słuchawek…). Nie ma dla mnie nic gorszego jak „odstawienie” – jestem w stanie słuchać nawet heavy metalu, byleby „coś” grało w tle. Dlatego też nie wychodzę z domu bez laptopa, iPoda albo smartfona, bo… nie wyobrażam sobie życia bez muzyki. A zwłaszcza „mojej” muzyki…
Jeśli chcesz wiedzieć jak brzmią uczucia i emocje – posłuchaj muzyki.
Dwa lata temu pisałam tak:
„Nie jestem fanką żadnego konkretnego gatunku. O tym, czy piosenka wpada mi do ucha w głównej mierze decyduje jej melodia. O tym, czy piosenka zostaje w moim sercu decyduje już tylko i wyłącznie jej tekst. Czasem wzniosły, czasem banalny, ale… przecież ja sama taka właśnie jestem.”
Są dni kiedy odpalam typowe „umc umc umc” i nie zastanawiam się nad tym, czego słucham. Ot, byleby zabić ciszę i odizolować się od świata. Częściej jednak bawię się muzyką i układam swoje playlisty zgodnie z tym, w jakim jestem nastroju. Wtedy nic nie jest przypadkowe – liczą się pojedyncze cytaty, ogólny przekaz i… skojarzenia.
W moim życiu każde wspomnienie, każde miejsce i każda osoba, którą poznałam – mają swoją piosenkę.
Tegoroczne wakacje pod tym względem na pewno zapadną mi w pamięci. Od czerwca uzbierało się co najmniej kilkanaście kawałków, które przywołują wspomnienia – i te lepsze, i te gorsze… Doszłam już nawet do etapu, kiedy z przyjaciółmi porozumiewam się za pomocą cytatów z piosenek i nie sprawia mi to najmniejszego problemu (czasem tylko przeraża mnie myśl o tym, ile tekstów znam na pamięć… uwierzcie mi – można liczyć je w tysiącach!).
Aż wreszcie – gdyby nie muzyka to nie wiem jak przetrwałabym ostatnie tygodnie…