Dwadzieścia lat temu byłam dzieckiem, które bezgranicznie ufało dorosłym i wierzyło w każde ich słowo. W 100% utożsamiałam się z ich światopoglądem i jeśli ktoś mi powiedział, że coś jest dobre albo złe to ani trochę w to nie wątpiłam i powtarzałam innym argumenty tej osoby jako swoje własne poglądy. A potem zaczęłam dorastać…
Jako nastolatka nie miałam w swoim życiu okresu, kiedy bezmyślnie robiłabym dorosłym na złość, byleby tylko udowodnić im, że mam zupełnie inne podejście do życia. Miałam za to otwarty umysł i ze zdumieniem odkryłam, że dorośli w moim otoczeniu wcale nie są tak nieomylni jak mi się to wcześniej wydawało.
Białe nie zawsze jest białe, a czarne – czarne
Z czasem okazywało się, że wiele rzeczy widzę zupełnie inaczej niż oni i w końcu dotarło do mnie, że ta sąsiadka, która niemal boso uciekła z dziećmi od wiecznie pijanego i awanturującego się męża, wcale nie była taka głupia jak to powtarzali wszyscy na osiedlu. Że daleka znajoma jednak nie była szurnięta wydając na operację ukochanego psa czterocyfrową kwotę… Że brat koleżanki nie był kryminalistą, chociaż miał kilka tatuaży. Że ten aktor z TV wcale nie był obrzydliwy mówiąc wprost, że ma chłopaka i to z nim chce spędzić resztę życia…
Nie jestem idealną matką, ale to wszystko czegoś mnie nauczyło – nigdy nie mówię mojemu dziecku, że ktoś jest od nas gorszy, bo ma inny kolor skóry, inną orientację albo wyznaje inną religię. Wpajam mu, że każdy człowiek zasługuje na szacunek bez względu na to czy jest dyrektorem czy sprzątaczką. I przede wszystkim – uczę go empatii oraz tolerancji, aby zrozumiał, że każdy ma prawo żyć po swojemu.
Dlaczego to robię?
Chciałabym, aby eM wszedł w dorosłe życie bez zbędnych uprzedzeń i żeby nie wierzył stereotypom. Chciałabym być dla niego autorytetem, ale nie wyrocznią, bo zbyt dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że nie zawsze mam rację. Chciałabym też, aby potrafił myśleć niezależnie, a nie tylko powtarzać bezmyślnie opinie innych ludzi.