Od dawna jestem do tyłu z wszystkimi serialami (wierzcie lub nie, ale jestem chyba jedną z niewielu osób na świecie, która nie oglądała ani jednego odcinka „Gry o Tron”).Nic więc dziwnego, że dopiero kilka miesięcy temu usłyszałam po raz pierwszy o serialu „Opowieść Podręcznej”. Temat zaciekawił mnie na tyle, że kiedy odkryłam, że serial powstał na podstawie książki Margared Atwood, to postanowiłam, że prędzej czy później muszę tę książkę przeczytać.
O czym jest „Opowieść Podręcznej”?
„Freda jest Podręczną w Republice Gileadu. Może opuszczać dom swojego Komendanta i jego Żony tylko raz dziennie, aby pójść na targ, gdzie wszystkie napisy zostały zastąpione przez obrazki, bo Podręcznym już nie wolno czytać. Co miesiąc musi pokornie leżeć i modlić się, aby jej zarządca ją zapłodnił, bo w czasach malejącego przyrostu naturalnego tylko ciężarne Podręczne mają jakąś wartość.
Ale Freda pamięta jeszcze, choć wydaje się to nierealne, że kiedyś miała kochającego męża, wychowywali córeczkę, miała pracę, własne pieniądze i mogła mówić. Ale tego świata już nie ma…”
Nolite te bastardes carborundorum
Ostatnio sięgałam po lektury lekkie i przyjemne, więc zderzenie z ponurą wizją świata przedstawioną w książce Margret Atwood było bolesnym doświadczeniem.
Kobiety w świecie przedstawionym w książce stały się de facto nikim. Podręczne nie mają własnych imion, nie mają żadnych praw, nie mogą w żadnym stopniu decydować o swoim życiu, a ich rola ogranicza się wyłącznie do reprodukcji. Jakąkolwiek wartość zyskują dopiero w chwili, kiedy uda im się zajść w ciążę, a następnie urodzić zdrowe dziecko.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Podręczne wciąż pamiętają swoje wcześniejsze życie, kiedy to mogły kochać, pracować i być niezależne. Były więc takimi samymi kobietami, jakimi my jesteśmy teraz.
Nie tylko same „ochy” i „achy”
Moim zdaniem „Opowieść Podręcznej” napisana jest nieco chaotycznie i momentami zdarzało mi się pogubić w tym co jest teraźniejszością, co przeszłością, a co dzieje się wyłącznie w głowie głównej bohaterki.
Nie przypadło mi do gustu również zakończenie. O ile lubię, kiedy autor pozostawia czytelnikom miejsce na własne refleksje i domysły, o tyle „Opowieść Podręcznej” kończy się w takim momencie, gdzie wydarzyć się może dosłownie wszystko, a przez to czułam pewien niedosyt informacji.
„Jest więcej niż jeden rodzaj wolności (…). Wolność czegoś i wolność od czegoś.”
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu kobiety miały o wiele mniej praw niż obecnie. W XXI wieku jest lepiej, ale w dalszym ciągu zdarza się, że my, kobiety, jesteśmy traktowane instrumentalnie. Mam ochotę śmiać się przez łzy za każdym razem, gdy o sprawach ważnych dla kobiet decydują mężczyźni.
A co jeśli pewnego dnia fikcja Atwood stanie się rzeczywsitością?