Jak część z Was zapewne pamięta to pierwsze próby zdobycia prawa jazdy podejmowałam już w roku 2014 (trochę więcej o swoich przygodach za kółkiem napisałam TUTAJ).
Wówczas zakończyłam swoją przygodę mniej więcej w połowie jazd, więc de facto mogę o sobie mówić, że wyjeździłam już ponad 40 h. Wiecie jednak co jest najgorsze…? Że mam wrażenie, że im dłużej jeżdżę, tym gorszym kierowcą jestem. O ile 4 lata temu dopiero co odkryłam w samochodzie sprzęgło i postanowiłam jechać przez rondo prosto-prosto (czyt. na przełaj), o tyle były to moje jedyne głupie wpadki. Teraz jest o wieeeele ciekawiej i dobrze wiedzą o tym Ci, którzy śledzą moje poczynania na FB.
Jadąc szybciej niż 40 km/h zaczynam panikować. W ogóle prowadząc samochód czuję się jakbym prowadziła machinę śmierci i za każdym razem obawiam się, że za chwilę zabiję albo siebie, albo innych uczestników ruchu drogowego. Nie pomaga mi to, że w Warszawie 90% kierowców traktuje przejażdżkę po mieście jako walkę na śmierć i życie. W Toruniu tak agresywnie jeździły pojedyncze osoby, a tutaj normą jest, że w ciągu pół godziny próbuje we mnie wjechać kilku innych kierowców, chociaż widzą, że jadę “eLką” i jestem żółtodziobem. Kierowcy wymuszają na mnie pierwszeństwo, wyjeżdżają na skrzyżowaniach na czerwonym świetle, zajeżdżają mi drogę i nikogo nie obchodzi to, że ja w takich sytuacjach nie wiem co mam zrobić. Tzn. wiem, że mam za przeproszeniem, spierdzielać w podskokach albo dawać po hamulcach, ale jeszcze nie wyrobiłam sobie tych odruchów na tyle, żeby czuć się bezpiecznie.
Przez kilka pierwszych godzin jazdy patrzyłam na licznik i wydawało mi się, że to trochę dziwne, że przy 20 km/h czuję się jak torpeda. Nawet opowiadałam mojemu M., że niemal czuję ten wiatr we włosach…
Co ciekawe – dopiero po 1/3 kursu odkryłam, że… zamiast na prędkościomierz to patrzyłam na obrotomierz. Więc ta “2” z przodu wcale nie oznaczała 20 km/h, a 2000 obrotów :D
Wciąż zdarza mi się mylić kierunki – chyba nigdy nie nauczę się odróżniać strony prawej od lewej w mniej niż 20 sekund… Tym samym na komendę “proszę skręcić w prawo” automatycznie reaguję albo skrętem w lewo i włączeniem lewego kierunkowskazu, albo skrętem w lewo i włączeniem prawego kierunkowskazu. Ewentualnie robię z kierunkowskazów dyskotekę i bezmyślnie jadę tam, gdzie mnie oczy poniosą…
Poza tym na porządku dziennym są pytania ze strony mojego instruktora: “Ale dlaczego tak zrobiłaś?!”, na które odpowiadam: “Yyy, sama nie wiem”. No bo teoretycznie wiem co powinnam była zrobić, ale ni chu chu nie potrafię wytłumaczyć dlaczego zrobiłam coś zupełnie innego… Np. ostatnio (na swojej ostatniej godzinie jazdy!) ruszyłam samochodem na luzie… Grunt, że jeszcze nie zdarzyło mi się pomylić gazu z hamulcem, chociaż raz byłam bardzo blisko – tak mi się poplątały nogi, że sprzęgło wciskałam lewą, a prawą nie potrafiłam przez 20 minut znaleźć gazu i tak sobie radośnie pyrkałam przez miasto :D
A Wy jakie wpadki zaliczyliście podczas nauki jazdy?