egzamin na prawo jazdy

Egzamin na prawo jazdy – odsłona I

Po wpisie o moich wpadkach na kursie na prawo jazdy dostałam kilka wiadomości z prośbami o ostrzeżenia za każdym razem, gdy wyjeżdżam na stołeczne ulice. Tak się jednak składa, że wyjeździłam już całe 30 h z kursu podstawowego i został mi do zaliczenia tylko egzamin praktyczny (bo teoretyczny zdałam za pierwszym razem).

W minionym piątek do egzaminu teoretycznego przystąpiłam co prawda po raz pierwszy, ale… nie udało mi się. Chociaż wydaje mi się, że pojęcie “nie udało się” jest tutaj zbyt delikatne…

„Sukces na egzaminie będzie wtedy, jak nikogo nie zabiję”

Zacznijmy jednak od tego, że na egzamin szłam z myślą, że sukces będzie wtedy, jak nikogo nie zabiję. To udało mi się w 100% – przeżyłam ja, przeżył egzaminator i samochód również nie ucierpiał. I to by było na tyle z pozytywów.

Jestem bardzo podatna na stres i już w momencie, gdy odpowiadałam na pytania o światła i płyny eksploatacyjne, to byłam pewna, że to się nie może udać. Zwłaszcza w momencie, kiedy zamiast świateł drogowych zapaliłam prawy kierunkowskaz, bo aż tak trzęsły mi się ręce :P

W końcu jednak się ogarnęłam i zostałam poproszona o wykonanie manewru, który podczas kursu robiłam z palcem w nosie… Nie byłabym jednak sobą, gdybym w drodze na łuczek nie spróbowała ruszyć z miejsca bez wrzuconego biegu. Kiedy w końcu sobie przypomniałam o istnieniu skrzyni biegów to zapomniałam o sprzęgle i przy drugiej próbie ruszenia z miejsca zgasł mi silnik. Dopiero za trzecim razem dojechałam do łuku (!), chociaż w momencie, gdy egzaminator poprosił mnie o zatrzymanie samochodu to pomyliły mi się pedały i zamiast hamulca wcisnęłam gaz. Brawo ja!

Na czym oblałam egzamin?

Myślicie, że byłam pierwszą w historii osobą, która oblała egzamin w drodze na łuczek? Ha, no to jesteście w błędzie, bo pomimo kilku wpadek mój egzamin trwał dalej (chociaż sama nie wiem jakim cudem)!

W końcu rozpoczęłam manewr i pojechałam łuczek do przodu – poszło mi idealnie. Cofanie też poszło mi w miarę dobrze… do momentu, kiedy trzeba było zacząć prostować koła. Nagle spłynął na mnie ogromny stres i z wrażenia przestałam cokolwiek widzieć w lusterkach. Gdyby po przekroczeniu linii egzaminator nie kazał mi się zatrzymać to podejrzewam, że do dzisiaj kontynuowałabym jazdę na wstecznym i nie zauważyłabym, że skończył mi się plac manewrowy. Serio.

Płacz, głupia, płacz!

Swoją drogą – na placu manewrowym spędziłam tego dnia ponad 2 h (bo najpierw przyjechałam za wcześnie, a potem egzamin rozpoczął się z ponad 30-minutowym opóźnieniem) i byłam jedyną kobietą, która po oblaniu egzaminu płakała, ale ze śmiechu. Reszta wysiadała z samochodów z grobową miną i ściskała w dłoniach chusteczki, a ja – nie byłam w stanie przestać się śmiać z własnej głupoty.

Czy szkoda mi swojego wysiłku włożonego w przygotowania do egzaminu i pieniędzy, które musiałam zapłacić za termin? Trochę tak, ale z drugiej strony – nawet jeśli zdam dopiero za dwudziestym razem to przynajmniej będę wiedziała, że dopiero za tym dwudziestym razem byłam na to gotowa. Wciąż wychodzę z założenia, że do egzaminu podchodzę nie po to, aby go zdać, ale po to, aby udowodnić sobie i innym, że potrafię jeździć nawet pod wpływem stresu i emocji.

Tak więc dalej trzymajcie za mnie kciuki!

Podobało się? Podaj dalej: