Mniej więcej rok temu przeżyłam mały kryzys dotyczący w pewnym sensie mojego związku. Dowiedziałam się wówczas o rozstaniu znajomych, których uważałam za wyjątkowo udane małżeństwo. Do tego kilka dni wcześniej rozstała się inna para. Siłą rzeczy zaczęłam wówczas zastanawiać się nad sensem instytucji małżeństwa skoro dookoła mnie było więcej rozwodów niż ślubów.
Temat wrócił kilka miesięcy temu, kiedy trafiłam na wpis Tiny i ponownie zaczęłam się zastanawiać nad trwałością małżeństw.
Jestem z Tobą, bo…
Sama co prawda jeszcze nie jestem mężatką, ale już samo bycie z kimś w poważnym związku jest dla mnie swego rodzaju deklaracją – “jestem z Tobą, bo Cię kocham”. Wśród ludzi z mojego otoczenia zauważyłam jednak tendencję do myślenia, że jakoś to będzie, czyt. “jestem z Tobą, bo w sumie to nikogo innego nie ma na horyzoncie, a ja nie chcę być sam/sama”. Czy aby na pewno na tym powinny opierać się związki? Czy jest sens w byciu parą skoro nie ma między ludźmi miłości?
Rozwody są dla ludzi
Może jestem dziwna, ale jak słyszę od znajomej, że “nie jest pewna swojego faceta, ale bierze ślub, bo jakby co, to rozwody są dla ludzi”, to zastanawiam się na jakim świecie ja żyję… Dla mnie oczywiste jest to, że decydując się na wejście w związek małżeński jestem w 100% pewna tego, że chcę z tą konkretną osobą spędzić całe życie.
Plany planami, a życie życiem – powiecie. I macie rację, bo w pewnym sensie rozwody są dla ludzi i nie widzę najmniejszego sensu w tkwieniu w toksycznym związku bez przyszłości (ja sama nigdy w życiu nie wybaczyłabym np. zdrady). Ale z drugiej strony – czy to nie jest przypadkiem tak, że ludzie często decydują się na małżeństwo zbyt pochopnie (dzisiaj ślub, jutro rozwód)? Bo liczą, że on/ona się zmieni albo zapominają o tym, aby pewne tematy (chociażby dotyczące posiadania dzieci albo wzajemnych oczekiwań) omówić jeszcze PRZED ślubem?
Jak coś się psuje, to się to naprawia, a nie wyrzuca do kosza
Dwa lata temu powstał wpis: “Dlaczego celebryci rozwodzą się częściej niż zwykli ludzie?” i do dzisiaj jestem zdania, że im ludzie mają więcej kasy, tym łatwiej jest im zdecydować się na rozwód. Poza tym wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach łatwiej przychodzi nam odpuszczanie sobie wszelkich starań niż podejmowanie kolejnych prób ratowania związku. Czy rozwód nie jest trochę takim fast foodem w porównaniu z terapią par i godzinami spędzonymi na rozmowach i staraniach o to, aby było lepiej?
A Wy co o tym myślicie?