Szczepić czy nie szczepić

Szczepić czy nie szczepić?

Kiedy urodził się eM nawet nie musiałam się zastanawiać „szczepić czy nie szczepić?”, bo było to dla mnie oczywiste – wszak szczepiona byłam i ja. Wraz z upływem lat coraz popularniejsze stawały się  jednak dyskusje na temat szczepionek i chociaż nie zamierzałam z nich rezygnować, to chętnie poznawałam argumenty obu stron.

Dziś jestem już pewna, że moje przekonania są słuszne, ale też częściowo rozumiem mamy, które mają inne zdanie na ten temat. Przez lata sama powtarzałam, że nie mam pewności, że gdyby moje dziecko miało kiedyś NOP to dzisiaj byłabym zwolenniczką szczepień.

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia

Tak się składa, że w poniedziałek eM dostał skierowanie do szpitala zakaźnego. Powód – podejrzenie różyczki.

Tylko ja wiem, co przeżyłam w ciągu tych kilku godzin spędzonych z moim dzieckiem w izolatkach – najpierw w przychodni, później na izbie przyjęć. Raz, że martwiłam się o młodego, a dwa – zostałam uświadomiona, że okres zakażania różyczką zaczyna się siedem dni przed wystąpieniem wysypki, a tym samym zarówno młody jak i ja mogliśmy nieświadomie narażać innych (m.in. malutkie dzieci).

choroba

Każdy lekarz i każda pielęgniarka, z którą mieliśmy styczność pytali czy młody posiada aktualne szczepienia. Miałam to szczęście, że mogłam to potwierdzić ze 100% pewnością. A co gdybym należała do ruchu antyszczepionkowców?

W tamtej chwili na pewno czułabym się z tym źle. Bardzo źle. Miałam świadomość, że gdyby diagnoza się potwierdziła to musiałabym o tym poinformować co najmniej kilkadziesiąt osób, które na przestrzeni ostatnich kilku dni miały kontakt ze mną lub z eM. Poza tym różyczką można zarażać nawet do dwóch tygodni po ustąpieniu objawów, więc w izolacji musielibyśmy spędzić ponad miesiąc. Zwłaszcza, że objawy różyczki mogą pojawić się dopiero 2-3 tygodnie po zarażeniu.

Strach ma wielkie oczy

Ktoś powie, że różyczka to nic takiego… Choroba jak każda inna. Może i tak, ale mi byłoby ciężko funkcjonować z myślą, że nasze unikanie szczepień być może przyczyni się do zarażenia malutkich dzieci… Czy umiałabym spojrzeć w oczy ich rodzicom i przyznać się do tego, że świadomie nie szczepiłam swojego syna?

Wciąż zastanawiałabym się czy nie zaraziliśmy przypadkiem kogoś ze współpasażerów w komunikacji miejskiej. Być może jakaś kobieta we wczesnej ciąży straciłaby przez nas upragnione dziecko? Dla niej różyczka byłaby bardziej niebezpieczna niż dla nas…

Odpowiedzialność

Wy możecie nazywać moje obawy panikowaniem albo wyolbrzymianiem sytuacji. Ja nazywam to poczuciem odpowiedzialności. I śmiało mogę powiedzieć, że w miniony poniedziałek zrozumiałam, że na pewno nie zrezygnuję ze szczepienia mojego dziecka, bo ciąży na mnie odpowiedzialność nie tylko za niego, ale i za wszystkie osoby, których zdrowie mogę bezpośrednio/pośrednio narazić.


P.S. Jeśli macie inny poglądy niż ja to… trudno. Nie chcę nikogo przekonywać, że racja leży po mojej stronie, bo nie jestem ekspertem. Poczułam jednak potrzebę, aby opisać to, czego w ostatnich dniach doświadczyłam. Peace & love!

Podobało się? Podaj dalej: