Jakiś czas temu przeczytałam pierwszą wspólną książkę Magdaleny Witkiewicz i Alka Rogozińskiego – „Pudełko z marzeniami” i od tamtej pory jestem ogromną fanką tego duetu. Z tego powodu na urlop musiałam zabrać ze sobą ich kolejną książkę – „Biuro M”, bo uznałam, że to będzie idealna pozycja do czytania na plaży. Czy faktycznie tak się stało?
Opis fabuły (Wydawnictwo Filia)
On – życiowy pechowiec. Czego się nie tknie, zamienia w katastrofę. Na szczęście, zawsze może liczyć na pocieszenie w kobiecych ramionach.
Ona – kiedyś całkiem ładna dziewczyna, dziś ukryta pod kilkoma warstwami szaroburych swetrów i strasząca wiecznie naburmuszonym wyrazem twarzy. Nie wierzy w miłość i związki. Jedynym mężczyzną w jej życiu jest pozbawiony męskości kot.
Oboje zaczynają pracę w biurze matrymonialnym, prowadzonym przez szefową z piekła rodem. I choć wydaje im się, że ich zajęcie będzie miłe, proste, a nawet nieco nudne, to szybko przekonują się, że kojarzenie par to wyjątkowo trudne zadanie. I że można przy nim nie tylko przeżyć przygody jak z filmu grozy, to jeszcze nabrać wątpliwości, czy w dzisiejszych czasach romantyzm to coś więcej niż tylko hasło w słowniku…
Pierwsze rozczarowanie, czyli o minusach (i plusach)
Pierwszy rozdział przeczytałam przed snem, a kolejne pochłonęłam tuż po wschodzie słońca. Tym samym z czytania nad jeziorem nic nie wyszło i musiałam obejść się ze smakiem. I to by było na tyle jeśli chodzi o minusy :)
A co z plusami? Moim zdaniem „Biuro M” było mniej przewidywalną lekturą niż „Pudełko z marzeniami”, a tym samym czytanie tej pozycji sprawiło mi jeszcze większą przyjemność niż zakładałam. Przez prawie całą książkę byłam przekonana, że ta historia będzie miała zupełnie inne zakończenie i tym samym do ostatnich stron pochłaniałam ją z zapartym tchem.
Poza tym spodobał mi się pomysł autorów, aby historia rozgrywała się w biurze matrymonialnym, bo od kiedy pamiętam zawsze fascynowało mnie łączenie ludzi w pary i pomaganie innym w odnalezieniu swojej drugiej połówki.
Do tego moje serce skradł jeden z bohaterów drugoplanowych – kot Puszysław (nie jest tajemnicą, że od kiedy w naszym domu pojawiła się Pusia to mam kota na punkcie kotów). Nawet eM domagał się czytania na głos fragmentów o kocie, a potem zażyczył sobie drugiego futrzaka, którego mógłby nazwać Puszysławem.
Podsumowanie
„Biuro M” to zdecydowanie jedna z tych pozycji, które idealnie nadają się do przeczytania na urlopie. Mam też cichą nadzieję, że za jakiś czas Magdalena Witkiewicz i Alek Rogoziński ponownie zaproszą nas do Miasteczka i przedstawią nam swoją kolejną wspólną książkę.
Za możliwość przeczytania “Biura M” bardzo dziękuję Magdalenie Witkiewicz, Alkowi Rogozińskiemu oraz wydawnictwu Filia.