Na blogu recenzowałam już kilka książek Magdaleny Witkiewicz, ale jak dotąd nigdy nie poznałam Milaczka, czyli bohaterki literackiego debiutu autorki (a także kilku kolejnych książek).
Kiedy więc w moje ręce trafiła najnowsza powieść Magdaleny Witkiewicz pt. „Nie ma jak u mamy”, która opowiada właśnie o dalszych losach Milaczka, trochę obawiałam się wejścia w sam środek nieznanej mi fabuły… Zupełnie niepotrzebnie, bo jak się później okazało – lekturę pochłonęłam w niespełna 4 godziny. Nie wiem ile ma z tym wspólnego kryzys wieku średniego, ale jednego jestem pewna – ostatni raz tak bardzo utożsamiałam się z główną bohaterką książki dobre 15 lat temu, kiedy odkryłam „Błękitny Zamek” Lucy Maud Montgomery.
„Nie ma jak u mamy” – fabuła
Główną bohaterką książki jest Milenka vel. Milaczek, którą dopada właśnie kryzys wieku średniego. Co o niej wiemy? Ano to, że jest żoną, matką dwójki dzieci oraz macochą siedemnastolatki. Poza tym pracuje zawodowo i próbuje nie zwariować w natłoku codziennych wyzwań i obowiązków. Brzmi znajomo, prawda?
„Nie ma jak u mamy” to ciepła i momentami łzawa opowieść o kobietach (czyt. płaczecie albo ze śmiechu, albo ze wzruszenia), w której oprócz Mileny poznajemy także kilka innych (zupełnie od siebie różnych) przedstawicielek płci pięknej – Anielę, Edytę i Kamilę.
Aniela jest wdową, nad którą znęcał się mąż. Obecnie sama wychowuje dziecko i stara się przetrwać od pierwszego do pierwszego. Edyta to wiecznie zapracowana businesswoman, dla której urodzenie dziecka było tylko kolejnym punktem do odhaczenia na liście „to do”. Z kolei Kamila to niepoprawna optymistka i spełniająca się w roli mamy fotografka. Każda z nich jest inna i zmaga się z innymi życiowymi problemami, ale z czasem okazuje się, że łączy je o wiele więcej niż mogłyby się tego spodziewać…
Dziewczyny rządzą!
Wszystkie znane mi kobiety to trochę takie supermenki dnia powszedniego i czasem mam wrażenie, że każda z nich ma we krwi chęć zbawiania świata. Z drugiej strony – kobietom zawsze wydaje się, że inne są bardziej idealne, mają lepsze życie, a trawa na ich podwórku jest bardziej zielona. Tak właśnie było z bohaterkami najnowszej książki Magdaleny Witkiewicz, a i ja sama łapię się na tym, że czasem zazdroszczę innym, chociaż tak na prawdę nie mam pojęcia jak wygląda ich życie w rzeczywistości – bez tych wszystkich pozowanych zdjęć, filtrów z instagrama i podkolorowywania faktów.
Nie ma jak u mamy
Relacje pomiędzy dwoma kobietami zawsze bywają mniej lub bardziej skomplikowane. Najtrudniejsza (a zarazem najpiękniejsza) jest jednak więź między matką a córką – winna jest temu emocjonalna natura kobiety. Dla większości córek matka na zawsze staje się najważniejszym punktem odniesienia w życiu i pozwala na zdefiniowanie samej siebie – albo na jej podobieństwo, albo poprzez częściowe lub całkowite zanegowanie jej wizerunku.
Przez ostatnie lata często powtarzałam, że nie chcę być taka, jak moja mama. Że mam swoje poglądy, że nie chcę popełniać jej błędów, że chcę żyć po swojemu. Dzisiaj, jako niespełna trzydziestoletnia kobieta, trochę zmieniłam swoje podejście do tego tematu – dostrzegam, że w niektórych sytuacjach zachowuję się dokładnie tak jak ona i… dobrze mi z tym. Czasem tylko żałuję, że sama nie mam córki i nigdy nie będzie mi dane poznać relację matka-córka od tej drugiej strony.
A skoro już mowa o mamie to razem z jedną bohaterek książki mam dla Was zadanie: „Zadzwoń do niej. Póki jeszcze masz do kogo. Póki możesz wybrać jej numer w telefonie i z nią po prostu pogadać. Nawet jak cię wkurza nie wiadomo jak. Bo potem będziesz mogła dzwonić tylko na jej numer i usłyszeć jej głos mówiący, że nie może teraz rozmawiać i masz zadzwonić później. A z czasem to i operator numer zablokuje i nagranie sekretarki też zmieni, więc nie będziesz mogła usłyszeć jej wcale. Będzie ci tego bardzo brakowało.”