Jako dziecko miałam gęste i grube włosy. Jako nastolatka zaczęłam jednak gubić je na potęgę, a po urodzeniu eM problem jeszcze się nasilił (aż dziwne, że jeszcze zostały mi jakieś włosy, bo jednak dzieć nie urodził się wczoraj… ani nawet kilka lat temu…).
Trochę trwało zanim postanowiłam coś z tym fantem zrobić i ostatecznie we wrześniu wylądowałam u trychologa. Tam przesympatyczna pani sprawdziła co i jak, a następnie potwierdziła, że faktycznie jest źle i zaleciła kurację za prawie 400 zł miesięcznie.
Przez moment zastanawiałam się nawet czy nie zaryzykować, ale ostatecznie odłożyłam zakup szamponu i ampułek na później… i słusznie.
Traf chciał, że jakiś czas temu dostałam propozycję przetestowania kuracji Trychoxin przeciw wypadaniu włosów i uznałam, że to świetna okazja, aby sprawdzić czy tego typu specyfiki w ogóle działają. Poza tym po sprawdzeniu okazało się, że koszt ampułek i szamponu od tego producenta wychodzi o połowę taniej niż w przypadku produktów zalecanych przez trychologa, no ale umówmy się – ostatecznie to nie koszt miał być dla mnie najważniejszy, a skuteczność działania.
Miesięczny program aplikacyjny przeciw wypadaniu włosów – Trychoxin
Podczas trwania kuracji przeciw wypadaniu włosów testowałam działanie dwóch produktów – szamponu oraz ampułek.
Co wchodzi w skład kuracji? W opakowaniu znajdziemy 12 ampułek z atomizerem (przy czym każda z nich wystarcza na dwie aplikacje). Mają one trójfazowe działanie – faza pierwsza to zapobieganie wypadaniu włosów, druga – wspomaganie ich odrostu, a trzecia – wzmocnienie zakotwiczenia włosów czyli utrwalenie wypracowanych efektów. Kurację stosujemy w cyklach tygodniowych, tj. przez 6 dni używamy ampułek na suche lub wilgotne włosy, a potem robimy dzień przerwy.
Dodatkiem do kuracji jest stosowanie szamponu Trychoxin (w trakcie jej trwania, a także po zakończeniu stosowania ampułek). Co ważne – szampon ten nie zawiera SLS, SLES, silikonu ani parabenów :)
Moje wrażenia z kuracji
Ampułki pozytywnie zaskoczyły mnie już podczas pierwszych dni kuracji. Moim problemem od zawsze jest brak systematyczności i przyznam szczerze, że czasem zapominałam o tym, aby stosować ampułki wieczorem (czyli zaraz po umyciu włosów). Na szczęście można ich używać zarówno na suche jak i na wilgotne włosy, co przy moim trybie życia okazało się bardzo wygodnym patentem – zaległości mogłam nadrabiać rano zaraz po obudzeniu.
Jak to wyglądało w praktyce? Rozgarniałam włosy za każdym razem lekko przesuwając przedziałek, spryskiwałam skórę głowy zawartością ampułki i następnie wmasowywałam preparat przez 1-2 minuty. To wszystko zajmowało około 10-15 minut dziennie i to chyba był dla mnie jedyny minus kuracji – zwłaszcza w dni, kiedy poza domem spędzałam prawie cały dzień i ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę po powrocie było masowanie głowy. Pocieszałam się jednak, że to tylko cztery tygodnie…
Inne obawy? Ze względu na to, że moje włosy bardzo szybko się przetłuszczają (bez mycia wytrzymują max. 2 dni) to miałam spore wątpliwości dotyczącego tego, jak moje włosy będą wyglądały po pierwszej aplikacji (preparatu nie należy spłukiwać!). Okazało się jednak, że ampułki faktycznie nie obciążają włosów i pod tym względem nie zauważyłam różnicy – dalej mogłam je myć co 2 dni :)
A skoro już o różnicach mowa… Obecnie jestem już po zakończeniu kuracji i faktycznie zauważyłam u siebie sporą różnicę – dalej wypadają mi włosy, ale jest ich o wiele, wiele mniej. Kiedyś musiałam zbierać je ze szczotki po kilka razy dziennie, a teraz – raz na kilka dni. W końcu doczekałam się chwili, kiedy nasze dwa koty razem wzięte linieją bardziej niż ja – to tak z przymrużeniem oka, rzecz jasna :)
Co do szamponu – nie byłam pewna czy będzie dobrze się pienił i czy na pewno nie będzie mnie podrażniał. Na szczęście okazało się, że mogę go stosować bez obaw – nic mnie nie swędzi, doskonale oczyszcza moje długie włosy oraz skórę głowy, a przy tym jest bardzo wydajny. Poza tym zauważyłam, że podczas stosowania szamponu Trychoxin moje włosy mniej się plączą, ale może to tylko moje widzimisię?
Podsumowanie – czy było warto?
Z kuracji jestem bardzo zadowolona i szczerze mogę Wam ją polecić jako produkt, który u mnie sprawdził się w 100%. Szampon na pewno zagości w mojej łazience na dłużej, a co do ampułek… musiałam się już z nimi rozstać, ale przecież właśnie o to w tym wszystkim chodziło :) Liczę się jednak z tym, że kiedyś tam pewnie będę musiała po nie sięgnąć ponownie, bo jednak moje włosy od zawsze lubią płatać mi figle.
A czy Wy stosowałyście kiedykolwiek Trychoxin?
* Wpis powstał w ramach współpracy polegającej na przetestowaniu produktu.