Za każdym razem, kiedy oglądam obrady sejmu zastanawiam się czy to bardziej komedia, czy może jednak dramat…
Komedia, bo politycy są najlepsi w ciśnięciu sobie nawzajem, a zarazem jak nikt inny potrafią nieświadomie ośmieszać samych siebie – nieprzemyślanymi tekstami, ignorancją i brakiem wiedzy o życiu przeciętnego Kowalskiego.
Dramat, bo dociera do mnie, że to właśnie ci ludzie decydują o losach całego państwa i to oni ustalają obowiązujące prawo. A nierzadko zdarza im się decydować o rzeczach, o których wiedzą tyle, co nic…
Polityk jak blogerka lifestylowa
Kiedy oglądałam obrady sejmu i byłam na bieżąco z całym tym zamieszaniem dotyczącym ustanowienia 12. listopada br. jako dnia wolnego od pracy to doszłam do pewnych wniosków: politycy to trochę takie blogerki lifestylowe – wiedzą wszystko na każdy temat i mówią innym jak żyć, chociaż nie zawsze mają odpowiednie ku temu kompetencje.
Oczywiście, nie twierdzę, że żaden z obecnych radnych, posłów czy też senatorów nie nadaje się do pełnienia tej funkcji. Wierzę, że mimo wszystko są wśród nich ludzie, którzy wiedzą, co mają robić i robią to najlepiej jak potrafią, ale…
Przeciętny poseł podejmuje w naszym imieniu wiele decyzji. Problem w tym, że większość z nich dotyczy sfer i tematów, o których ci ludzie często nie mają zielonego pojęcia. Raz, że ich to nigdy nie dotyczyło, dwa – nie mają odpowiedniej wiedzy ani nawet wykształcenia, i trzy – nie każdy musi być specjalistą od wszystkiego…
Szkodliwy jak influencer?
W swoim statusie na FB pokusiłam się nawet o stwierdzenie, że szkodliwość polityków jest większa niż szkodliwość blogerek lifestylowych – dlaczego? Ano dlatego, że jeśli nie zgadzam się z blogerką to wystarczy, że nie zaglądam na jej bloga i tym samym nie muszę się nią przejmować. Owszem, ma ona dalej wpływ na innych czytelników, ale ja wciąż mogę decydować sama o sobie i nie muszę stosować się do jej wskazówek.
Co prawda w przypadku blogerek skupiających dookoła siebie setki tysięcy, a nawet miliony fanów, skala problemu jest o wiele większa – ich zasięgi mogą stanowić pewnego rodzaju niebezpieczeństwo. Tyle, że to wciąż nie jest to to samo, co w przypadku osób mających realny wpływ na losy państwa. Blogerkami można, ale nie trzeba się inspirować, a ustanowione prawo wymaga jednak bezwzględnego stosowania się do obowiązujących przepisów.
W przypadku polityków ich radykalne i oderwane od realnego życia poglądy mają niestety bezpośredni wpływ na życie moje i mojej rodziny – w tym przypadku trudniej jest uniknąć negatywnych konsekwencji. Jeśli więc politycy ustanowią, że okna można będzie myć tylko w nieparzyste dni miesiąca mającego w swojej nazwie „R” to ni chu chu nie będę mogła umyć ich 2. lipca bez obaw, że dostanę mandat. Wiem, że ten przykład jest, za przeproszeniem, wzięty z dupy, ale wiecie już o co mi chodzi? O absurd pewnych sytuacji…
Tyle, że tego nijak nie da się przeskoczyć.
Epilog
Wiem, że to wszystko brzmi dziwnie skoro pisze o tym nie kto inny, a blogerka lifestylowa (a i wśród moich czytelników są inne blogerki), ale po pierwsze – mam do siebie (i do tego, co robię) dystans, a po drugie – na moim blogu wciąż jest dostępny magiczny krzyżyk w prawnym górnym rogu przeglądarki, który pozwala odciąć się od moich poglądów. Poza tym nie ustanawiam prawa, nie podejmuję decyzji dotyczących całego narodu i nie reprezentuję całego kraju.
Tak więc jesteście bezpieczni! :)