Jakiś czas temu eM miał przygotować na zajęcia w szkole prezentację. Siedział nad nią kilka godzin, a następnie poprosił, żebym przed wysłaniem do nauczycielki jeszcze na nią zerknęła i sprawdziła czy nie ma jakiś błędów.
I właśnie wtedy okazało się, że w treści prezentacji dzieć umieścił stockowe zdjęcia pobrane z internetu (i to takie ze znakami wodnymi). Uznałam wówczas, że to świetna okazja do przeprowadzenia z nim rozmowy na temat praw autorskich. Swoją drogą – gapa ze mnie, że nie zrobiłam tego wcześniej…
Nie jestem bez grzechu
Kiedyś sama myślałam, że jak coś jest znalezione w Google to w sumie mogę robić z tym wszystko, co tylko chcę. A potem zaczęłam pisać bloga i z czasem okazało się, że podstawowa wiedza dot. praw autorskich jest nie tyle przydatna, co wręcz niezbędna!
Mimo wszystko przez 10 lat mojej działalności w internecie zdarzyło mi się popełnić sporo błędów, tak samo jak wiele razy znalazłam w necie teksty, zdjęcia i grafiki mojego autorstwa. I właśnie dlatego uznałam, że powinnam zawczasu zacząć wyrabiać dobre nawyki u mojego syna, aby nie popełniał ani moich błędów, ani cudzych.
Prawa autorskie w teorii
Edukację eM zaczęłam trochę z grubej rury – tłumacząc mu, że korzystanie z randomowych obrazów znalezionych przez Google Grafika to nic innego jak zwykła kradzież. Tak samo jak korzystanie z opcji “kopiuj-wklej” podczas tworzenia tekstów albo przepisywanie z internetu treści wypracowań (póki co jeszcze mu się to nie zdarzyło, ale kto wie na jakie pomysły mógłby wpaść mój nastolatek w przyszłości?).
Po odpaleniu Wikipedii porozmawialiśmy sobie również o podawaniu źródeł (których w jego prezentacji na szczęście nie zabrakło), a następnie o prawie cytatu.
Dodatkowo, z racji tego, że dzieć od niedawna ma też swoje konto na Facebooku, od razu wyjaśniłam mu dlaczego powinien korzystać z opcji udostępniania treści, jeśli chce je podać dalej.
Wbrew pozorom nasz rozmowa nie trwała jakoś mega długo. Ot, zaczęliśmy od podstaw, a w przyszłości na pewno będziemy bardziej zagłębiać się w szczegóły, ponieważ ważne jest dla mnie, aby temat ten był w naszym domu poruszany jak najczęściej.
#TworzeNieKradne – zawsze jest alternatywa
Skoro eM dowiedział się jak wygląda kwestia praw autorskich w teorii, to nadszedł czas na praktykę. Za konieczne uznałam przede wszystkim wyjaśnienie mu, gdzie szukać darmowych zdjęć do dowolnego wykorzystania (wspominając również o użytku komercyjnym), opowiedziałam o licencjach CC i CC0 oraz wytłumaczyłam dlaczego użycie stockowego zdjęcia ze znakami wodnymi było bardzo złym pomysłem.
Na sam koniec eM poprawił swoją prezentację przy pomocy otrzymanych ode mnie wskazówek i poszło mu to świetnie – nowe zdjęcia znalazł w kilkanaście sekund. Dzięki temu przekonał się, że bycie fair wobec innych wcale nie czymś problematycznym, co znacznie komplikuje nam życie.
Dozwolony użytek w edukacji
Uprzedzając Wasze pytania – wiem o istnieniu dozwolonego użytku w edukacji (dla niezorientowanych – TUTAJ jest to wszystko świetnie wyjaśnione). Wychodzę jednak z założenia, że warto jest spojrzeć na temat z szerszej perspektywy. Za kilka lat mój syn przestanie mieć status ucznia, a przestrzeganie prawa autorskiego niejako będzie mu towarzyszyć do końca życia (i to na wielu płaszczyznach).
#TworzeNieKradne – akcja mająca na celu zwrócenie uwagi na problem kradzieży treści wśród użytkowników internetu. Więcej materiałów znajdziecie również pod powyższym hashtagiem m.in. na facebooku i na instagramie.