To miał być dobry miesiąc. W marcu planowałam wrócić do regularnego pisania na blogu, a jednak się nie udało… Tak jak i nie udało się zrealizować wielu innych planów.
Marzec we wspomnieniach
Marzec zaczął się dla mnie dość boleśnie, bo poza tym, że nawalają mi kolana, to jeszcze dopadło mnie zapalenie ścięgna Achillesa. Przez dwa tygodnie chciało mi się więc płakać na samą myśl o chodzeniu.
Szczęście w nieszczęściu, że od trzech tygodni jestem w domu (bo mogę w 100% pracować zdalnie). O ile jednak dobrze mi jest we własnych czterech kątach, o tyle za każdym razem, kiedy oglądam wiadomości i kiedy czytam o tym, co dzieje się “na zewnątrz” – sytuacja zaczyna mnie przytłaczać. Trudno zachować spokój, kiedy u innych nie dzieje się dobrze i kiedy człowiek martwi się o najbliższych, którzy mieszkają daleko…
Mam też blogowy dylemat… Z jednej strony nie chcę pisać tylko o koronawirusie i tematach powiązanych z epidemią, a z drugiej – na ile można udawać teraz, że wszystko jest ok i pisać o duperelach? Może najlepiej jest po prostu nie pisać w ogóle i poczekać na lepsze czasy? Sama nie wiem, ale chyba jednak w kwietniu postaram się tutaj wrócić na dobre i w końcu opublikuję wpisy, które powstały przez ostatnie miesiące.
Marzec w obiektywie
Home office w wersji „bad face day” (serio, tak wystąpiłam na firmowej wideokonferencji) i w wersji „kot na posterunku” :)
Taki mały foodporn na dobry dzień… A przepis na chleb znajdziecie na blogu szalonooka.pl – jest obłędny!
Nasze trojaki… A najlepsze posłanie to dla nich karton z ciepłą pizzą… Ewentualnie środek naszego łóżka w sypialni, które nagle staję się dla nas za małe :)
Marzec w głośnikach
Napiszę tylko tyle – uwielbiam…! I bardzo przepraszam sąsiadów, bo na chwilę obecną jeśli odpalam spotify, to na 100% puszczam ten jeden kawałek… a potem jeszcze raz… i jeszcze raz… Jak myślicie, kiedy mi się znudzi?
A Wam jak minął marzec?