Kwarantanna trwa… Home office, “home schooling”, home life – 24 godziny na dobę we własnym mieszkaniu i tak od ponad tygodnia. Wszystkim jest z tym źle, wszyscy narzekają, a ja…
Myślami jestem na przełomie 2018/2019.
Od grudnia 2018 do marca 2019 praktycznie nie wychodziłam z domu. Wypadek skutecznie uziemił mnie w domu, więc przez trzy miesiące oglądałam świat głównie przez okno (nie licząc wizyt u lekarzy i rehabilitacji). Wtedy to był dla mnie dramat, ale dzisiaj, z perspektywy czasu, czuję się przygotowana na kwarantannę i totalnie nie mam problemu z tym, że jestem zamknięta w czterech ścianach i nie widuję nikogo poza najbliższymi.
Różnica jest tylko taka, że o ile rok temu byłam z tym wszystkim sama, o tyle teraz wszyscy podzielamy ten sam los.
Dom.
We własnym domu czuję się bezpieczna i spokojna. Tutaj czas płynie wolniej, a ja w końcu jestem ze swoją rodziną, a nie obok niej. Nikt z nas nie pędzi nigdzie po szkole/po pracy, nie tracimy czasu na drobne codzienne zakupy, które w skali tygodnia zajmowały kilka godzin, więcej ze sobą rozmawiamy… Mogłabym tak wymieniać i wymieniać.
Życie.
Sielanka, chciałoby się powiedzieć. Wystarczy jednak odpalić telewizję albo internet, aby przekonać się, że rzeczywistość wcale nie jest taka kolorowa… Najbliższe miesiące (o ile nie lata) będą ciężkie dla milionów ludzi na całym świecie, a powrót do jako takiej normalności zajmie nam wszystkim trochę czasu.
Nadzieja.
Mam jednak cichą nadzieję, że wyciągnę z tej całej sytuacji jakieś wnioski i moja “normalność” przejdzie drobną korektę.
eM ma już 14 lat i zanim się obejrzę, to stanę się mamą dorosłego człowieka. Za kilka mgnień oka już nie będę miała okazji spędzać z nim wieczorów, już nie będziemy tak często razem gotować i będę musiała pogodzić się z tym, że ma swoje życie.
Muszę więc dany mi czas dla rodziny wykorzystać jak najlepiej, póki jeszcze mam taką możliwość.