Kiedy byłam dzieckiem, a potem nastolatką, to często zdarzało mi się usłyszeć, że mam dwie lewe ręce albo że nie nie jestem na tyle obrotna, aby poradzić sobie w życiu. Czy tak było w rzeczywistości? Z perspektywy czasu uważam, że jak najbardziej, ale wynikało to nie tyle z mojego lenistwa, co raczej z tego, że wychowywano mnie tak, a nie inaczej. Może i nie byłam bardzo oderwana od rzeczywistości, ale faktycznie – nie miałam zbyt wielu obowiązków i często we wszystkim mnie wyręczano.
Taka taryfa ulgowa lata temu miała dla mnie niemal same plusy, ale kiedy stałam się dorosła, to szybko okazało się, że w wielu sferach mam pewne braki… Brakowało mi energii do działania, motywacji i przede wszystkim – pewności siebie i poczucia, że ze wszystkim sobie poradzę.
Dlatego postanowiłam, że z eM będzie inaczej.
Mój syn od małego był uczony samodzielności. Od pierwszej klasy sam dojeżdżał autobusem do i ze szkoły. Bardzo wcześnie sam zaczął chodzić na zakupy. Dzięki temu widziałam, ile radości daje mojemu dziecku to, że jest na tyle “dorosły”, aby zrobić coś samodzielnie.
Dziś jestem mamą 14-latka, który w razie potrzeby sam ugotuje sobie prosty obiad. Jeśli w szkolnym dzienniku pojawi się niesprawiedliwie postawiona naszym zdaniem ocena albo niewyjaśniona nieobecność to proszę eM o wyjaśnienie sytuacji z nauczycielem i nawet nie zaprzątam sobie tym głowy (jak dotąd skuteczność wyjaśniania wszystkiego na linii nauczyciel-uczeń wynosi u nas 100%, chociaż czasem jest to trening cierpliwości dla eM).
Poza tym od początku edukacji powtarzam eM, że szkoła to jego sprawa. To on musi odrobić lekcje, przeczytać lekturę i zadbać o to, żeby spakować do plecaka wszystko to, co jest mu w szkole niezbędne. Jeśli prosi mnie o pomoc – pomagam, ale nigdy nie wyręczam go w jego obowiązkach, bo – bądźmy szczerzy – ja swoją edukację mam już za sobą.
Z boku być może sprawia to wrażenie “zimnego chowu” i obojętności wobec własnego dziecka, ale uwierzcie mi – eM może przyjść do mnie z każdym problemem i doskonale o tym wie. Jeśli z czymś nie czuje się komfortowo albo nie jest pewny czy sobie poradzi – zachęcam go, żeby mimo wszystko próbował. I tłumaczę, że jeśli nawet coś pójdzie nie po jego myśli, to trudno – nie jest to koniec świata.
Przestrzegam mojego syna przed błędami, ale też pozwalam mu je popełniać.
Nie przeżyję życia za mojego syna ani nie uchronię go przed rzeczywistością, która nie zawsze jest kolorowa. Popełnianie błędów i radzenie sobie z problemami to jedne z podstawowych lekcji, jakie daje nam życie. Prędzej czy później każdy musi poradzić sobie z jakimiś kłodami rzucanymi pod nogi i jestem zdania, że im szybciej mały człowiek to zrozumie, tym lepiej dla niego. Wszak dorastanie polega na nauce ciągłego dostosowywania się do nowych, coraz trudniejszych sytuacji.
Naszym zadaniem jest przygotowanie dziecka do drogi, a nie drogi dla dziecka
Kiedy eM się potknie – moją rolą jest pomóc mu wstać i otrzepać się z kurzu, aby dalej mógł iść pewnie przez życie. Nie mogę przewrócić się za niego, bo niczego go to nie nauczy. A jeśli usunę z jego drogi wszystkie przeszkody to moje dziecko nie zdobędzie umiejętność radzenia sobie w różnych sytuacjach.
A stąd już blisko do sytuacji, kiedy usłyszę: “Nie wyjdę z domu, dopóki nie zapytam na Facebooku czy warto”…