W rodzicielstwie najtrudniejsze jest pierwsze 40 lat

W rodzicielstwie najtrudniejsze jest pierwsze 40 lat

Kiedy obserwuję pokolenie mojego syna to jestem lekko przerażona tym, w jaki sposób jest ono wychowywane i w jakich warunkach dorasta… Zdaję sobie sprawę z tego, że dzisiejszy świat jest pełen niebezpieczeństw i uważam, że jako rodzice powinniśmy robić wszystko, co w naszej mocy, aby zadbać o swoje dzieci i zapewnić im jak najlepszą przyszłość. Co niektórzy zapominają jednak o tym, że dzieci to tylko dzieci i że prędzej czy później wyfruną one spod ich skrzydeł…

Mały człowiek w wielkim mieście

Mój syn od dawna jest przyzwyczajony do poruszania się po mieście komunikacją miejską, a od kiedy skończył 7 lat sam zaczął w Toruniu dojeżdżać do szkoły autobusem. Co prawda zmusiła nas do tego sytuacja (zdarzyło mi się pracować od 6 rano i nie było nikogo, kto odwiózłby eM do szkoły), ale teraz, 5 lat później, wciąż dziwi mnie to, że co niektórzy rodzice z przerażeniem reagują na myśl, aby ich (nastoletnie już!) dziecko samo wybrało się w podróż i miało przejechać bez rodziców dwa przystanki tramwajem…

Ba, znam przypadek, kiedy licealista nie wiedział gdzie kupuje się bilety autobusowe w jego rodzinnym mieście, a działanie kasownika było dla niego czarną magią… No i wciąż mam przed oczami minę córki znajomych, która w wieku lat 13 dowiedziała się, że nie wszystkich stać na samochód i rozkiminiała jak ludzie radzą sobie bez własnych czterech kółek… A skoro już mowa o odrealnieniu… W sumie to nawet ja miałam na studiach kolegę, który pomimo 20 lat na karku nie wiedział jak zarejestrować się do lekarza, bo w domu zawsze robiła to za niego mama.

Mały człowiek vs. zagrożenia dnia codziennego

Dzisiejsze dzieciaki są wychuchane i okazuje się, że nawet noszenie do szkoły identyfikatora to dla nich spory problem… Kiedy na zebraniu rodzice 7-klasistów zaprotestowali przeciwko noszeniu smyczy z identyfikatorem na szyi (bo dziecko się udusi) to nawet się z nimi zgodziłam… Ale gdy odmówili również przypinania identyfikatorów do ubrań (bo dziecko może się ukłuć agrafką) to zwątpiłam w czasy, w których żyjemy… Ale może to ja przesadzam?

Prawda jest jednak taka, że zarówno rodzice jak i nauczyciele w szkołach robią czasem wszystko, aby tylko oduczyć dzieci samodzielnego myślenia i radzenia sobie w mniej lub bardziej codziennych sytuacjach. Takim przykładem zawsze będzie dla mnie sytuacja z nauką pierwszej pomocy w piątej klasie szkoły podstawowej

Mały człowiek w wielkiej szkole

Nauczycielka plastyki w klasie eM co tydzień zapowiadała dzieciom co mają przynieść na kolejne zajęcia. Dodatkowo wysyłała im wiadomość w Librusie oraz informowała o tym rodziców. System ten działał idealnie. W jednym tygodniu zdarzyło się jednak tak, że nauczycielka zapomniała wysłać wiadomość do rodziców. Wiecie co się stało? Z 23-osobowej klasy na lekcję przygotowana była tylko jedna (!) osoba. Okazało się, że uczniowie klasy piątej nie byli w stanie ogarnąć tak prostej rzeczy (a wśród nich mój dzieć, do czego uczciwie się przyznaję).

Jaki z tego wniosek? Dzieci wiedzą, że rodzic często myśli za nich. Tym samym kiedy coś pójdzie nie tak to zrzucają na nas odpowiedzialność za swoje błędy i niedopatrzenia. Ja sama usłyszałam kilka razy od młodego, że przeze mnie nie zrobił czegoś do szkoły, “bo mu o tym nie przypomniałam”. Za każdym razem zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd i na szczęście po kilku latach udało mi się (chyba) przekonać eM, że szkoła to jego działka. Ja jako rodzic mogę go wspierać i pomagać mu, ale nigdy nie będę go w niczym wyręczać…

Co jeszcze mnie, jako rodzica, wkurza? Chociażby punktowy system oceniania zachowania. Jak widzę dodatnie punkty za to, że dzieć “danego dnia NIE przeszkadzał w lekcji” albo “sporządzał notatki z zajęć” to jestem lekko przerażona… Za moich czasów było to obowiązkiem każdego ucznia i żadne z nas nie oczekiwało, że doczeka się pochwały za coś tak oczywistego. Tymczasem są dni, kiedy po lekturze Librusa zastanawiam się czy nie powinnam iść do szefa z żądaniem premii za to, że w ogóle przychodzę do pracy, bo czasy ewidentnie się zmieniły…

I nie zrozumcie mnie – uważam, że pochwały są czymś bardzo ważnym w wychowywaniu dziecka. Sama często powtarzam eM, że jest mądrym i wartościowym człowiekiem oraz każdorazowo dziękuję mu za pomoc na przykład podczas sprzątania. Czym innym jest jednak zwykłe “dziękuję”, a czym innym jest dodatkowo punktowana pochwała… Wiecie, kiedy jedno dziecko zostanie tak samo nagrodzone za samo pojawienie się na obowiązkowej lekcji, a drugie – za wygraną w międzyszkolnej olimpiadzie, do której przygotowania pochłonęły masę czasu i wysiłku, to jednak coś tu jest nie tak…

Mały człowiek vs. wyścig szczurów

W szkole eM dzieci nagradzane są też za pomoc koledze/koleżance. I wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że starsze dzieciaki szybko wykombinowały sobie, że pomaganie opłaca się tylko wtedy, kiedy widzi to nauczyciel. Tym samym robiły to bardzo chętnie w czasie lekcji, a po lekcjach… Bywało różnie. Łącznie z tym, że kolega odmawiał koledze pożyczenia zeszytów w celu nadrobienia zaległości po chorobie, bo “przecież nauczyciel tego nie widzi i on nic z tego nie będzie miał”. Zresztą… Raz nawet dziecko powołało się na swoich rodziców, którzy ewidentnie zabronili mu pomagać innym, bo “dzisiaj wezmą od ciebie notatki, jutro dostaną lepszą ocenę, a pojutrze awansują zamiast ciebie” – mocne, co nie?

Przypomina mi to trochę czasy moich studiów… W jednej grupie wszyscy bez problemu wymieniali się materiałami, zaś w drugiej koleżanka usłyszała, że nie dostanie notatek z wykładu, bo a nuż lepiej pójdą jej egzaminy i ostatecznie to ona dostanie stypendium dla najlepszych studentów, a nie osoba, od której chciała te notatki pożyczyć…

Mały człowiek dla świata

Pisałam ostatnio, że mój syn jest trochę takim korpoludkiem z podstawówki. Z drugiej strony widzę jednak rodziców, którzy aż do przesady chuchają na swoje dzieci i nie pozwalają im poznawać świata takim, jaki jest na prawdę. Rzeczywistość czasem jest brutalna, ale czy my, jako dorośli, mamy prawo chronić przed nią najmłodszych i pokazywać im tylko idealne obrazki z życia codziennego?

Kiedy eM był mały wydawało mi się, że najtrudniejsze w byciu rodzicem są pierwsze lata, a potem to już będzie z górki. Dziś jestem mamą nastolatka i wiem jedno – w rodzicielstwie najtrudniejsze jest pierwsze 40 lat. Serio, przestałam już liczyć na to, że z czasem moja odpowiedzialność za dziecko będzie mniejsza, a wychowanie go stanie się bułką z masłem. Im dalej w las, tym więcej drzew, a im dalej w bycie rodzicem, tym więcej rodzicielskich dylematów…

Podobało się? Podaj dalej: