Ostatnio odbyłam z eM bardzo burzliwą dyskusję i doszłam do wniosku, że o wiele łatwiej rozmawia się z dzieckiem, kiedy nie trzeba stawać na palcach, aby móc spojrzeć mu prosto w oczy…
Taki mały, taki duży…
Po pierwsze skłoniło mnie to do refleksji, że jednak małe dzieci mają trochę przerąbane, kiedy przez długie lata wszyscy dorośli patrzą na nie z góry. Mi samej w takiej sytuacji było o wiele trudniej formułować argumenty, bo czułam się jak przedszkolak, który musi zadzierać głowę, aby utrzymać kontakt wzrokowy z drugim człowiekiem i od razu czułam, że jestem na straconej pozycji.
Po drugie – dotarło do mnie, że o wiele łatwiej jest być wymagającym rodzicem dla małego dziecka niż dla nastolatka. Od zawsze jestem zwolenniczką traktowania nawet najmłodszych dzieci jak pełnoprawnych ludzi i wsłuchiwania się w to, co mają do powiedzenia. Mimo to inaczej słucha się i rozmawia z maluchem niż z prawie dorosłym człowiekiem, który ma już wyrobione swoje zdanie na wszystkie tematy świata i uważa się za mądrzejszego od rodziców (bądźmy szczerzy – my w ich wieku myśleliśmy podobnie). Małe dzieci są jednak inne i przez bardzo długi czas bezgranicznie ufają dorosłym i traktują ich jako tych najmądrzejszych, którzy wiedzą wszystko.
Małe dzieci – mały kłopot, duże dzieci – duży kłopot
Czy wychowanie nastolatka jest bardziej kłopotliwe? I tak, i nie. Wychowanie dziecka w każdym wieku jest dużą odpowiedzialnością, po prostu zmieniają się “problemy”. Mam jednak wrażenie, że im starsze dziecko, tym bardziej trzeba się przy nim pilnować, aby nie narazić na szwank swojego autorytetu, bo im starsze dziecko, tym więcej dostrzega i wie o życiu.
A co Wy o tym myślicie?