„Wrzesień już się zbliża, już puka do moich drzwi,
a pustka w rodzica portfelu ze smutku matki kpi”
Co prawda aż tak tragicznie nie jest, bo do szkolnych wydatków przygotowywałam się od kilku miesięcy (i już wiecie na co idą miliony zarobione na blogowaniu), ale prawda jest taka, że przerażają mnie kwoty, które MUSZĘ przeznaczyć na BEZPŁATNĄ edukację mojego syna. A i tak mam szczęście, bo bezpłatnie będę edukować tylko jedno dziecko (i znowu wracam do tematu dlaczego nie pomyślę o kolejnym).
I wiecie na co wykorzystam ostatnie dni mojego urlopu (no dobra, urlop to to nie jest, bo moja nieobecność w pracy została wymuszona siłą wyższą, czyli brakiem opieki dla dziecka na czas wakacji, a że pracuję na umowę-zlecenie to moje zarobki przez ten czas wyniosą okrąglutkie zero złotych)? Na bieganie od sklepu do sklepu i układanie strategii wojennej, czyli – podejmowanie decyzji co kupię, gdzie i za ile.
Bo ja jestem EKO-mamą i muszę kupować EKOnomicznie i z głową, a lista z wyprawką dla pierwszoklasisty jest dłuuuga i pełna pułapek :P
… i już z mojego konta zniknie pewna 3-cyfrowa kwota. A przecież nie od dziś wiadomo, że najdroższym elementem wyprawki są podręczniki, które w powyższym podsumowaniu pominęłam milczeniem! Szkoła publiczna, edukacja bezpłatna, a jednak muszę kupić dziecku książki za kilkaset złotych (w przypadku Synusia eM to koszt około 300 zł, czyli prawie 20% minimalnej płacy krajowej brutto). Witamy w (pro)rodzinnej Polsce!
Na pocieszenie dodam, że przed zakupem kompletu podręczników warto poszukać w Internecie promocji – dzięki temu można zaoszczędzić nawet 40 zł. Poniżej przykład dotyczący kompletu dla Mateusza:
Na czerwono zaznaczyłam najdroższą ofertę, czyli e-sklep często odwiedzanej przez nas księgarni stacjonarnej w Toruniu, zaś na niebiesko – sklep z najbardziej atrakcyjną dla nas propozycją, znaleziony przypadkowo w wyszukiwarce. Różnica w cenach robi wrażenie, prawda?