Część z Was pewnie pamięta, że ponad dwa lata temu zapisałam się na kurs prawa jazdy. Co prawda w połowie go przerwałam (bo najpierw był wyjazd na wakacje, potem zmiana pracy, potem brak kasy, a na końcu uznałam, że jednak wolę komunikację miejską), ale czasami pojawiała się myśl, żeby jednak ten kurs dokończyć.
Po ostatnich wydarzeniach jestem jednak przekonana, że to nie jest dobry pomysł, ponieważ…
Po pierwsze – ktoś chce się mnie pozbyć. Nie wiem kto, ale w ciągu ostatniego tygodnia jedno auto prawie zaliczyło z nami zderzenie czołowe, drugie próbowało nas zepchnąć z mostu, a trzecie… skutecznie nas staranowało na skrzyżowaniu (trochę wstyd się przyznać, ale nasze „złote jajo” rozbił… rozpędzony fiat 126p). Przypadek? Nie sądzę. W każdym bądź razie – w takich okolicznościach przyrody w życiu nie odważę się usiąść za kierownicą.
Po drugie – nie ogarniam konstrukcji samochodu. Co prawda na kursie uświadomiono mnie, że w autach są trzy pedały (serio, wcześniej nie miałam pojęcia, że istnieje coś takiego jak sprzęgło), ale dwa tygodnie temu okazało się, że wciąż nie wiem ile kół powinien mieć sprawny samochód. Gdyby nie szybka reakcja M. to pojechalibyśmy do wulkanizatora wymienić tylko dwie opony. Trzy razy liczyłam i uznałam, że skoro spakowaliśmy już dwie sztuki to mamy wszystko, co potrzebne. Gdzieś umknęło mi, że koła są jednak cztery…
Po trzecie – w trasie beztrosko oznajmiłam, że „samochody przed nami się tak wloką, bo na pewno nie mają jeszcze założonych kołów”. Serio. Koła, opony, zimówki – jeden ciul. Ale że „kołów”?!
Tym samym oznajmiam wszem i wobec, że w najbliższej przyszłości nie zamierzam wyjeżdżać na polskie drogi – możecie odetchnąć :)