Odliczanie do naszej przeprowadzki trwa w najlepsze i w związku z tym wszyscy dookoła pytają mnie o nasze nastawienie. Pora więc odpowiedzieć na to pytanie raz, a konkretnie.
eM jest już w takim wieku, że przed podjęciem ostatecznej decyzji wielokrotnie rozmawialiśmy z nim na ten temat. Od samego początku był za przeprowadzką do Warszawy i gdyby tylko mógł to przeniósł by się tam jeszcze dziś. Wiadomo jednak, że zmiana miejsca zamieszkania na dwa miesiące przed zakończeniem roku szkolnego jest kiepskim pomysłem, dlatego też czekamy do wakacji. Mając na uwadze, że 11-latek nie do końca może sobie zdawać sprawę z tego, ile w jego życiu zmieni się po przeprowadzce, godzinami tłumaczyłam mu, że trafi do nowej szkoły, na początku nie będzie tam nikogo znał i że kiedy my będziemy w pracy, to on będzie musiał radzić sobie w domu sam. Podsumowując – z dziecka wracającego do domu, w którym babcia już czeka z ciepłym obiadem stanie się dzieckiem z kluczem na szyi.
Ja póki co nie ogarniam jeszcze, że lada moment faktycznie opuszczę dom rodzinny, więc stres jest póki co niemal zerowy (pewnie im bliżej wyjazdu, tym bardziej będę panikować). Mam jednak kilka obaw związanych z Warszawą i postanowiłam je tutaj spisać. Po co? Ano po to, aby za kilka miesięcy sprawdzić, które z nich okazały się słuszne.
Nowa szkoła dla eM
Mateusz jest przebojowym chłopcem, ale też ciężko odnaleźć mu się w nowej sytuacji. Tymczasem czeka go zmiana szkoły i wejście do nowego środowiska. Boję się, że będzie mu trudno odnaleźć się w nowej rzeczywistości – teraz chodzi do szkoły integracyjnej, a w jego klasie jest kilkunastu uczniów. Obawiam się, że pod tym względem Warszawa będzie dla nas wyzwaniem… Poza tym tak jak pisałam wcześniej – Mati nagle zostanie rzucony na głęboką wodę i w przeciągu kilku tygodni będzie musiał się znacznie usamodzielnić.
Nowa sytuacja, czyli radź sobie człowieku sam
W ciągu ostatniego roku nie miałam zbyt wiele czasu na intensywne życie towarzyskie, ale generalnie jestem zwierzęciem stadnym i od czasu do czasu lubię spotkać się ze znajomymi. Tymczasem w Warszawie będziemy zdani sami na siebie. Nowe znajomości? Prędzej czy później na pewno uda mi się je nawiązać, ale generalnie nie jestem człowiekiem, któremu przychodzi to łatwo. Teraz mieszkamy z moją mamą, a że ona nie pracuje to bez problemu możemy zostać dłużej w pracy albo wyjść gdzieś wieczorem. W Warszawie to już nie będzie takie proste…
Nowe mieszkanie
Możecie się ze mnie śmiać, ale ja nigdy nie potrafiłam czuć się u kogoś jak u siebie w domu. Boję się więc, że nie polubię nowego mieszkania i nie będę potrafiła się w nim odnaleźć. Nie moje meble, nie moje mieszkanie, nie moje ściany i podłogi… Póki co wynajem jest dla mnie abstrakcją. Poza tym na wyjazdach (nawet tych najfajniejszych) często odliczałam dni do powrotu do siebie. Wiadomo – wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Co jednak, jeśli dom, w którym zamieszkam nigdy nie stanie się „moim domem”, do którego nie będę miała serca?
Nowe miasto
W Toruniu mieszkam od urodzenia i nigdy nawet nie wyobrażałam sobie, że mogłabym mieszkać gdzieś indziej. Boję się więc, że nawet po przeprowadzce do stolicy już zawsze będę dzieliła świat na „u nas w Toruniu” i „u nich w Warszawie”. Że kiedy będę czegokolwiek potrzebowała, to nie będę wiedziała gdzie tego w ogóle szukać. Że będę patrzyła na stolicę przez pryzmat grodu Kopernika i będę dostrzegała w niej same wady. Może to głupie, ale jestem bardzo przywiązana do Torunia…
Nowa praca
Przeprowadzając się do stolicy nie będę miała pracy, więc czekają mnie poszukiwania. Na znalezienie zatrudnienia daję sobie maksymalnie miesiąc i zastanawiam się czy dam radę. Nie będzie łatwo, bo już teraz wiem, że docelowo mogę pracować tylko od poniedziałku do piątku i to najlepiej na jedną zmianę. Jeśli będzie trzeba to oczywiście zadowolę się „byle czym”, ale też nie chciałabym za kilka lat stwierdzić ze smutkiem, że utknęłam w firmie, której nienawidzę i robię coś, co w ogóle nie daje mi satysfakcji.
Być może uznacie, że na siłę szukam sobie problemów i wymówek, ale kurczę… Jak się mieszka przez prawie 28 lat pod jednym adresem i wszelkie podróże ogranicza się do przesuwania palcem po mapie, to człowiek ma prawo mieć wątpliwości. Zwłaszcza, kiedy wywraca do góry nogami nie tylko swoje życie, ale też życie swojego dziecka. Dla Was to może być „tylko Warszawa” (a tymczasem wielu Polaków emigruje do innych państw), ale dla mnie to „aż stolica”. To już nie jest wyjście poza strefę własnego komfortu, ale wystrzelenie się w kosmos.
Pocieszam się jednak myślą, że kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. I dzielnie zmierzam ścieżką, na którą wstąpiłam dwa lata temu.