Śpisz. Śni Ci się, że znalazłaś świetny kadr na instagrama, więc wyjmujesz telefon, odpalasz aparat i już masz naciskać przycisk do zrobienia zdjęcia… A tutaj dzwoni budzik. Wstajesz i już wiesz, że to nie będzie dobry dzień…
Tak właśnie było wczoraj – kolejny dzień z życia matki polki, która czasem nie ogarnia.
Po niespodziewanej pobudce, która nie pozwoliła mi zrobić zdjęcia na insta (btw – na zdjęciu miały być „lody o smaku gnoju” w opakowaniu w kwiatki i muchy) ruszyłam do łazienki. Standardowo zdjęłam okulary (za które zapłaciłam czterocyfrową kwotę, a dokładniej – trzy tygodnie wcześniej spłaciłam ostatnią ratę), ubrałam się, zrobiłam makijaż i stwierdziłam, że skarpetki to jednak ubiorę na siedząco. Po czym nieświadomie usiadłam na okularach…
Bolało. Bez okularów jestem ślepa jak kret (a nawet bardziej), stare okulary zapasowe zostały w Toruniu, a soczewek akurat nie mam w domu (moja wada wzroku się zmieniła, a do optometrysty wciąż mi nie po drodze). Ze smutkiem przypomniałam sobie rozmowę z panią z salonu optycznego, która pytała mnie czy chcę ubezpieczyć nowe okulary, na co ja odparłam, że nie, bo okulary noszę od kilkunastu lat i jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się je uszkodzić…
Potem pomyślałam, że za 40 minut wychodzę do pracy, a bez szkieł nie jestem w stanie zobaczyć nic nawet na monitorze… Ba, nawet do autobusu bym nie wsiadła, bo nie wiedziałabym jaki ma numer.
Kolejna myśl: kasy na nowe nie mam, w następne raty nie chciałabym się pakować…
To już było za dużo, więc zalałam się łzami. Czy był happy end? M. co prawda naprawił zauszniki, które były wygięte pod kątem prostym, ale i tak nie wyglądają one tak, jak powinny… I obawiam się, że prędzej czy później mogą one odpaść, ale przecież co nas nie zabije, to nas wzmocni, prawda?
Z wykrzywionymi okularami na nosie usiadłam więc na kanapie. Nie minęło kilka minut, a już usłyszałam szczekanie (!) i zobaczyłam pędzącego w moją stronę kota. Zgodnie z przewidywaniami – Pusia wskoczyła na mnie z pazurami, zdzieliła mnie łapą przez głowę strącając mi z nosa okulary, następnie ugryzła mnie w rękę i jak gdyby nigdy nic poszła do drugiego pokoju.
A ja zostałam tam z myślą, że mam deja vu i że chyba faktycznie coś jest ze mną nie tak, skoro nawet nasz kot na mnie szczeka zamiast miauczeć…