Daleko mi do bycia “matką roku”, ponieważ wciąż zdarza mi się popełniać mniejsze lub większe błędy w wychowywaniu mojego syna. Jednak z racji tego, że od lat spędzamy wakacje nad wodą, to za każdym razem staram się, aby nasze plażowanie było maksymalnie bezpieczne i w tym celu wypracowałam sobie kilka podstawowych zasad, którymi zamierzam się z Wami podzielić w dzisiejszym wpisie.
Mam dziecko zawsze na oku
Po pierwsze – zawsze, ale to zawsze uważnie obserwuję swoje dziecko po wejściu do wody (a w przypadku malucha – również podczas zabawy na plaży). I nie ważne czy woda w danym miejscu sięga mu do tylko do kolan, czy do pasa – wyznaję zasadę, że utopić można się nawet w łyżce wody. W tym roku dzieć kończy 12 lat, a ja w dalszym ciągu nie zamierzam spuszczać go z oczu, bo zdaję sobie sprawę z tego, że dopóki eM jest niepełnoletni to na mnie spoczywa obowiązek dbania o jego bezpieczeństwo.
Czy mam zaufanie do ratowników? Tak, ale ograniczone. Raz, że zdaję sobie sprawę z tego, że ratownik nie jest w stanie upilnować jednocześnie tłumu ludzi, a dwa – wielokrotnie byłam świadkiem tego, że ratownicy mieli swoje obowiązki gdzieś (i np. łowili ryby siedząc na pomoście tyłem do kąpieliska). Dlatego w kwestii bezpieczeństwa mojego dziecka wolę polegać tylko na sobie i na zaufanych osobach z mojego otoczenia.
Jeśli więc nad wodą przebywamy w większym gronie to zawsze jasno komunikujemy między sobą, kto w danym momencie czuwa nad bezpieczeństwem dzieci. Nauczyłam się tego, kiedy kilkuletni eM zgubił się podczas zakupów – będąc pod opieką trzech osób dorosłych – bo każdy z nas myślał, że w danej chwili zerka na niego ktoś inny.
Plażowanie bez alkoholu
Kiedy eM był mały nie pozwalałam sobie nawet na to, aby mając go pod opieką wypić jedno piwo. Z czasem trochę zmieniłam swoje podejście, ale to wciąż kwestia wypicia max. 2 radlerów w ciągu całego dnia na plaży, a nie całego czteropaku piwa do obiadu i drugiego po obiedzie :)
Jestem zdania, że mając pod opieką dziecko człowiek cały czas musi zachowywać czujność (zwłaszcza nad wodą) i zdolność do szybkiego reagowania, a tym samym przynajmniej jeden trzeźwy rodzic to na plaży absolutne minimum.
Plażowy niezbędnik
O ile jestem w stanie wyobrazić sobie wyjście nad wodę bez ręcznika czy zestawu plażowych zabawek, o tyle są trzy rzeczy, które stanowią plażowe MUST HAVE – dobry krem z filtrem, czapka/chustka na głowę (i dla eM, i dla mnie, chociaż tego nauczyłam się dopiero kilka lat temu) oraz zapas wody do picia. Bez wszystkiego innego da się przeżyć, serio :)
Najgłupsza rzecz jaką kiedykolwiek zrobiłam podczas plażowania z eM
Któregoś roku jak zawsze wyjechałam na urlop tylko z eM. Standardowo wybraliśmy się na plażę zabierając ze sobą chustkę na głowę dla dziecia, kremy z filtrem i dziesiątki innych mniej lub bardziej przydatnych przedmiotów.
Młody budował zamki z piasku, a ja smażyłam się na słoneczku, co jakiś czas na niego zerkając. Traf chciał, że po jakimś czasie skończyła nam się woda do picia, więc zostawiłam eM na plaży (był już w takim wieku, że doskonale wiedział, że musi pilnować koca i nie może wejść do wody) i ruszyłam do sklepu oddalonego o jakieś 100-150 metrów z myślą, że za max. 5 min wrócę.
Co było dalej? Nagła zmiana pozycji w połączeniu z wielogodzinnym siedzeniem na słońcu poskutkowała tym, że zasłabłam – zakręciło mi się w głowie i przez kilkanaście minut widziałam przed oczami tylko ciemność. Ostatkiem sił doczłapałam się z powrotem na plażę, mając świadomość, że gdybym zemdlała pod sklepem i ktoś wezwałby pogotowie, to moje dziecko zostałoby nad wodą samo…
Czego mnie to nauczyło? Że lepiej zostawić wszystkie graty i zaryzykować ich kradzież niż w nieznanym miejscu zostawić swoje dziecko samo nawet na kilka minut.
A czy Wam przydarzyła się jakaś niebezpieczna sytuacja na plaży?
Ja mogłabym dorzucić jeszcze użądlenie eM przez osę, co zresztą zainspirowało mnie do stworzenia wpisu „Pierwsza pomoc w przypadku użądleń”.
Przyznam szczerze, że byłam w szoku, kiedy trzy lata temu byłam świadkiem użądlenia dziecka w język i widziałam, że rodzic w ogóle na to nie zareagował… Bo co jak co, ale taka sytuacja kwalifikuje się do wizyty w szpitalu!