Gdyby kilka miesięcy temu ktoś powiedział mi, że całemu światu przyjdzie pora zmierzyć się z pandemią nowego wirusa, to na pewno bym w to nie uwierzyła. Życie lubi nas jednak zaskakiwać…
Jeszcze wczoraj sytuacja skłoniła mnie do przemyśleń – jak w dobie kwarantanny, kryzysu gospodarczego i wszechobecnej paniki zachować zdolność trzeźwego myślenia i znaleźć złoty środek pomiędzy byciem odpowiedzialnym a popadaniem w paranoję?
A było to tak… Na fanpagu bloga zadałam pytanie dotyczące prostej kwestii – iść na umówiony manicure, czy nie iść?
Kto mnie zna, ten wie, że nie jestem wytapetowaną dziunią, która bez zrobionych paznokci i pięciu warstw makijażu na twarzy nie wyjdzie z domu. Wręcz przeciwnie – od wielu miesięcy nie maluję się nawet do pracy, a paznokcie robię, bo po prostu jest to dla mnie mega wygodne – nie ma w tym żadnej głębszej filozofii.
Dlatego w pierwszym odruchu chciałam odwołać zaplanowaną wizytę.
Potem jednak wyobraziłam sobie, że to ja prowadzę salon i nagle tracę większość klientek, a przecież rachunki same się nie zapłacą… Wtedy uznałam, że skoro salon nie odwołuje mojej wizyty i jest otwarty, to jednak pójdę i pozwolę innym zarobić. Wszak nakazano jedynie ograniczać wyjścia z domu (zwłaszcza w miejsca, gdzie jest dużo ludzi, a kameralny salon paznokci takim miejscem nie jest).
Dlatego w czwartek swoją wizytę potwierdziłam.
Gdzieś z tyłu głowy wciąż jednak miałam myśl, że to niekoniecznie dobra decyzja. Nie bałam się o siebie, ale nie chciałam mieć na sumieniu nikogo innego. Pamiętacie jak 2 lata temu trafiłam z eM do szpitala zakaźnego? Tamta wizyta otworzyła mi oczy na to, jak ważna jest odpowiedzialność zbiorowa i myślenie nie tylko o sobie, ale też o innych osobach, z którymi mam na co dzień mniejszy lub większy kontakt.
Dlatego w piątek zadałam na facebooku pytanie, o którym wcześniej wspomniałam.
Liczyłam na to, że pod moim postem wywiąże się dyskusja, a użyte w niej argumenty pozwolą mi podjąć racjonalną i słuszną decyzję, bo wciąż nie byłam pewna czy nie przesadzam ani w jedną, ani w drugą stronę.
Tymczasem wieczorem wróciłam do domu i okazało się, że w Polsce wprowadzono stan zagrożenia epidemicznego. Wtedy było dla mnie jasne co powinnam zrobić – już nie chodziło tylko o ograniczenie wyjść z domu, ale o pełną kwarantannę i izolację.
Skoro ktoś mądrzejszy i mający większą ode mnie wiedzę zadecydował o zamknięciu m.in. granic państwa i galerii handlowych, to mi nie pozostało już nic innego, jak tylko się do tego dostosować. Nawet pomimo tego, że nie jestem fanką obecnego rządu i nie łykam jak pelikan wszystkiego, co mają do powiedzenia.
Dlatego swoją wizytę odwołałam i uznałam, że jednak #zostajewdomu.