W Warszawie mieszkam od 6 miesięcy i przyznam szczerze, że… nie mam pojęcia kiedy to zleciało. Jedno jest pewne – życie w stolicy bardzo różni się od życia w Toruniu.
Stolica = droższe koszty życia
Jeszcze przed przeprowadzką wszyscy straszyli nas, że w Warszawie jest drogo i nie uda nam się tutaj utrzymać. A jak to wygląda w rzeczywistości? Biedronki i inne dyskonty są wszędzie, a ceny w nich praktycznie nie różnią się bez względu na to czy jest to sklep w Warszawie, czy w Pcimiu. Tym samym m.in. za jedzenie i środki czystości płacę tyle samo, co w Toruniu. Różnica jest co najwyżej taka, że w Warszawie mam pod ręką więcej sklepów (w 10 min. dojdę m.in. do Lidla, Lewiatana, Tesco, Piotra i Pawła, Carrefour Marketu, Carrefoura, Żabki, Biedronki, Rossmanna) i że w wielu z nich mogę zrobić zakupy przez internet z dostawą do domu (za którą albo płacę kilka złotych, albo nic).
A skoro już mowa o sklepach – nasz Carrefour jako pierwszy w Polsce uruchomił usługę “scan & go”, a ja zapomniałam o staniu w kolejkach. Na czym to polega? Każdy produkt przed włożeniem do koszyka skanuję poprzez aplikację zainstalowaną na telefonie, a na koniec idę do specjalnej kasy,, miła pani kasjerka skanuje kod z telefonu, płacę i wychodzę. Co więcej – skanując ceny samodzielnie od razu wiem ile co kosztuje i omijają mnie wszelkie niemiłe niespodzianki.
Przejazdy komunikacją miejską w skali miesiąca również są o wiele tańsze niż w Toruniu (korzystamy z kart miejskich). W Toruniu za bilet na wszystkie linie miejskie (autobusy i tramwaje) płaciłam 89 zł, a za sieciówkę dla eM – 45 zł. Mój narzeczony również płacił za bilet 89 zł, bo bilety ulgowe w grodzie Kopernika mogą kupować wyłącznie studenci do ukończenia 26. roku życia.
Teraz ja płacę 110 zł miesięcznie (autobusy, tramwaje i metro), M. – 55 zł (bo tutaj zniżki mają studenci bez względu na wiek), a eM do ukończenia podstawówki jeździ za free. Poza tym wciąż jestem zachwycona działaniem komunikacji miejskiej w Warszawie, chociaż dziennie pokonuję autobusami trasy liczące kilkadziesiąt kilometrów :)
Nie zapominajmy również o Uberze, Taxify i taksówkach, które… również są tańsze niż w Toruniu (szok!). Prawda jest taka, że tam opłata początkowa jest może i o połowę niższa od tej w stolicy, ale za to stawka z kilometr różni się o kilkadziesiąt groszy.
Ciekawostka: jeśli w Toruniu dojdzie do wypadku/stłuczki z pojazdem MZK to lokalne media wałkują ten temat często tygodniami. Tymczasem w Warszawie raczej mało kogo to rusza – sama mam wrażenie, że przynajmniej raz w tygodniu jakiś samochód wjeżdża pod tramwaj i blokuje ruch na naszym osiedlu, a ludzie są już do tego przyzwyczajeni.
Mieszkanie w Warszawie to towar luksusowy
Faktem jest, że ceny mieszkań w Warszawie są wyższe niż w Toruniu – zarówno jeśli chodzi o wynajem jak i o sprzedaż. Za trzypokojowe mieszkanie z rynku wtórnego (podobne do tego, które teraz wynajmujemy) musielibyśmy zapłacić prawie pół miliona złotych. To chyba największy minus, bo wizja tak dużego kredytu lekko mnie przeraża… Z drugiej strony – w cenie najmu na spokojnie moglibyśmy zacząć spłacać kredyt wzięty na własne mieszkanie. Zwłaszcza, że wraz z przeprowadzką znacznie wzrosły nasze dochody (przy wszelkich porównaniach trzeba to więc wziąć pod uwagę).
Czy moje obawy związane z przeprowadzką okazały się słuszne? I tak, i nie. Prawdopodobnie trudno będzie mi uzasadnić skąd te mieszane odczucia, ale co mi szkodzi… spróbuję!
Nowa szkoła w wielu kwestiach wypada o wiele gorzej niż nasza podstawówka z Torunia (porównanie obu szkół) i mam do niej sporo zastrzeżeń. Martwi mnie na przykład bezpieczeństwo mojego dziecka – chociaż w nowej szkole jest ochroniarz to jednak ilość uczniów sprzyja powstawaniu niebezpiecznych sytuacji, a od historii zasłyszanych od innych rodziców nieraz boli mnie głowa. Z drugiej strony – eM tutaj bardzo wydoroślał, a zmiana otoczenia wyszła mu na dobre (podkreślam – zmiana otoczenia, a nie zmiana towarzystwa (!), bo z kolegami z Torunia dzieć wciąż ma stały kontakt).
Nowa sytuacja wymusiła też na nas kilka zmian organizacyjnych. Nie mamy pod ręką nikogo, kto podczas naszej nieobecności doglądałby eM, więc siłą rzeczy trochę nas to ogranicza. Kilkukrotnie zdarzyło nam się, że dzieć zostawał sam w domu do 22:00, ale dotyczyło to raczej wyjątkowych sytuacji – o wyjściu na miasto i imprezowaniu do rana możemy póki co zapomnieć ;)
A co z wynajmowanym mieszkaniem? Kocham je jak swoje, ale czasem sama świadomość tego, że jednak nie jest “moje” daje mi w kość. Uwielbiam wszelkie dekoracje, plakaty i inne pierdółki nadające domu charakter, ale nie potrafię zdecydować się na zakup czegokolwiek do mieszkania, bo w głębi duszy wiem, że nie jest ono moje i tym samym nie mam do tego serca. W sensie, że do zakupów, bo samo mieszkanie jak już wspominałam – uwielbiam! Pokrętna logika, co nie?
Zresztą z Warszawą mam podobnie. Niby dobrze się tutaj czuję, ale z drugiej strony doskwiera mi to, że Warszawa jest Warszawą, a nie Toruniem. Powoli się z nią oswajam, ale wciąż jest dla mnie obca i na chwilę obecną tylko na Tarchominie i Pradze czuję się jak u siebie… Jednak sentymentalny ze mnie człowiek, bo w Toruniu praktycznie nie ma miejsca, z którym nie miałabym związanych żadnych wspomnień.
Podsumowując – nic nie jest czarno-białe.
Pierwsze wrażenie vs. rzeczywistość
Na dzień dobry wydawało mi się, że Warszawa jest zwykłym miastem, które niewiele różni się od innych. Tymczasem na każdym kroku słyszę ludzi mówiących w innych językach i mam wrażenie, że tutaj zwraca się mniejszą uwagę na obcokrajowców. Poza tym sami mieszkańcy Warszawy często różnią się od ludzi z mniejszych miast – są bardziej pewni siebie i widać, że nie boją się… bycia sobą. Mam wrażenie, że tutaj nikogo nie dziwią ekstrawaganckie stroje, oryginalne fryzury i starsze panie jeżdżace na hulajnogach ;)
Na blogu pisałam również, że nie wyobrażam sobie jeżdżenia samochodem po Warszawie, bo to miasto mnie lekko przeraża. Uwierzcie jednak, że przez ostatnie pół roku o dokończeniu prawka wspominałam chyba częściej niż kiedykolwiek. Komunikacja komunikacją, ale odległości w Warszawie czasem potrafią człowiekowi dokopać… Do tego dochodzą nasze podróże na trasie Warszawa-Opole i Warszawa-Toruń oraz konieczność wożenia ze sobą kota. Ileż to razy narzekałam, że M. na uczelni, a ja utknęłam w domu z kotem i Mateuszem, chociaż samochód stoi na parkingu pod blokiem?
Poza tym nie wierzyłam w to, że życie w Warszawie ma zupełnie inne tempo. A raczej byłam święcie przekonana, że dotyczy to tylko i wyłącznie ludzi pracujących w korporacjach, a cała reszta przesadza. Tymczasem po kilku miesiącach okazało się, że chociaż pracuję mniej niż kiedyś, to jednak moja doba nagle się skróciła… No i wdrożyłam w domu korporacyjne rozwiązania, które ułatwiły mi ogarnianie rzeczywistości :)
Przeprowadzka – czy było warto?
Zdecydowanie tak. Pewnie, że zdarzają nam się gorsze dni, ale patrząc na całokształt to w Warszawie żyje nam się jednak dużo wygodniej i spokojniej. Zmiana miejsca zamieszkania ma też ogromny wpływ na eM i przez ostatnie pół roku dzieć stał się bardziej odpowiedzialny i samodzielny, więc są chwile, kiedy zupełnie nie poznaję mojego nastolatka.
A więc po raz kolejny opłaciło mi się zaryzkować i wywrócić swoje życie do góry nogami :)