Nie dostałam się do wymarzonej szkoły

Nie dostałam się do wymarzonej szkoły… i co było dalej?

Wśród uczniów szkół ponadpodstawowych i ponadgimnazjalnych trwa właśnie poruszenie… Dla tysięcy z nich zabrakło miejsc w wymarzonych szkołach średnich i chociaż bardzo im współczuję, to jednak nie o tym chciałam dzisiaj pisać (bo wciąż uważam, że deforma edukacji nie była ani trochę przemyślana)…

W tym wpisie cofam się myślami do roku 2005, kiedy to ukończyłam gimnazjum i miałam zdecydować o swojej dalszej drodze edukacji.

Liceum… A może technikum?

Co prawda do dzisiaj nie wiem, kim chcę być, kiedy dorosnę, ale te naście lat temu oczywiste było dla mnie to, że pójdę na studia. Jeszcze nie wiedziałam na jakie, ale wykształcenie wyższe wydawało mi się wówczas czymś, co było niezbędne do życia. Dlatego wybór był poniekąd oczywisty – idę do liceum albo do technikum.

Dlatego jako szkołę pierwszego i drugiego wyboru wybrałam dwa licea uchodzące za jedne z najlepszych w Toruniu. Trzeci na liście był zaś Zespół Szkół Inżynierii Środowiska z kierunkiem technik architektury krajobrazu, bo… właśnie tam wybierała się moja przyjaciółka.

Nie dostałam się do wymarzonej szkoły… i co dalej?

Bardzo przeżyłam to, że nie dostałam się do liceum, w którym najbardziej chciałam się uczyć. Z drugiej strony – dumą napawało mnie to, że w technikum byłam numerem jeden na liście przyjętych do wybranej przeze mnie klasy. Nie przewidziałam tylko jednego – że w wakacje pokłócę się z przyjaciółką do tego stopnia, że absolutnie nie będę chciała być z nią w jednej klasie!

Dzisiaj wiem, że nastoletnie fochy bywają niczym letnia burza – są gwałtowne, intensywne i szybko przechodzą. Tyle, że czternaście lat temu działając pod wpływem impulsu zaczęłam szukać jakiegokolwiek liceum, które przyjęłoby mnie w ramach dodatkowej rekrutacji i zabrałam swoje papiery z technikum… Foch z przytupem, żeby nie było!

Traf chciał, że wówczas zdecydowałam się na jedną z najgorszych szkół w Toruniu, byleby tylko mieć z głowy rekrutację… Na szczęście już następnego dnia zdałam sobie sprawę z tego, że wybór szkoły cieszącej się fatalną opinią (i to nie tylko ze względu na niski poziom nauczania) był błędem i…

Złożyłam dokumenty do liceum, które miałam najbliżej domu. Co więcej – do klasy mat-fiz-inf, chociaż byłam typem humanistki i nienawidziłam przedmiotów ścisłych. Brawo ja!

Licealna młodość

Jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego pogodziłam się z przyjaciółką, zaś szkoły, do której trafiłam “z przypadku”, nigdy nie polubiłam. Czułam się tam źle, nauka przestała sprawiać mi jakąkolwiek przyjemność i w efekcie w trakcie pierwszego semestru zdarzało mi się tygodniami nie pojawiać w szkole, bo chodziłam na wagary. Potem wszystko potoczyło się szybko – zaszłam w ciążę, w wakacje pomiędzy I a II klasą urodziłam eM i… dopiero wtedy zmądrzałam. Lepiej późno niż wcale, prawda?

ciąża - stan wyjątkowy

14 lat później

Może gdybym lata temu dostała się do szkoły pierwszego wyboru, to dzisiaj moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Jestem jednak zdania, że “gdybanie” nie ma w tej chwili najmniejszego sensu – wierzę, że wszystko dzieje się “po coś” i to dzięki temu jestem dzisiaj tu, gdzie jestem.

I chociaż swojego liceum nigdy nie polubiłam, to jednak dziwnym trafem właśnie tam poznałam kilka cudownych osób, z którymi kontakt mam do dzisiaj… Wciąż też pamiętam tych wszystkich nauczycieli, którzy bardzo mnie wspierali wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebowałam… Co więcej – to właśnie w szkole poznałam mojego obecnego narzeczonego (chociaż parą zostaliśmy 10 lat po maturze) :)

Dlaczego o tym wszystkim piszę?

Nie wiem czy ta historia ma jakikolwiek morał ani czy powinniście wyciągnąć z niej jakiekolwiek wnioski. To nie jest poradnik dla uczniów, którzy nie dostali się do wymarzonej szkoły ani dla ich rodziców… To nie jest też straszak z gatunku: „Zobacz, jak można sobie zmarnować życie złym wyborem szkoły!”.

Deforma edukacji zebrała swoje żniwa i mojej opowieści nijak nie można porównywać z sytuacją tegorocznych kandydatów do szkół średnich, bo jednak za moich czasów było inaczej. Ot, postanowiłam podzielić się z Wami moją historią… Historią z happy endem, bo z perspektywy czasu tak właśnie to wszystko postrzegam.

Podobało się? Podaj dalej: