Podsumowanie roku 2018
Wiecie co oznacza dzisiejsza data? Ano to, że pora na 10. (!) w historii tego bloga wpis z podsumowaniem minionego roku (a przy okazji – z podsumowaniem grudnia, bo w tym miesiącu nie działo się u nas zbyt wiele).
Wiecie co oznacza dzisiejsza data? Ano to, że pora na 10. (!) w historii tego bloga wpis z podsumowaniem minionego roku (a przy okazji – z podsumowaniem grudnia, bo w tym miesiącu nie działo się u nas zbyt wiele).
Pamiętacie wpis z września 2016 o tym jak zepsułam sobie nogę upadając przy wyjściu z pracy? Powiem Wam tak – historia lubi się powtarzać – mamy grudzień 2018, a ja… znowu uległam wypadkowi. Ba, nawet noga ta sama, tyle że ostatnio uszkodziłam sobie staw skokowy, a teraz – dopadła mnie kontuzja kolana…
Tegoroczne podsumowanie listopada będzie trochę inne niż dotychczasowe wpisy z cyklu „Miesiąc w obiektywie”. Przez ostatnie tygodnie nieustannie narastała moja niechęć do Warszawy. Chociaż może akurat “niechęć” to złe określenie tego, co czuję.
Rok 2018 powoli dobiega końca, a ja coraz częściej mam wrażenie, że życie przecieka mi między palcami…
Dziesięć lat temu rozpoczęłam swoją przygodę ze studiami. Prawda jest jednak taka, że nie ukończyłam ich do dnia dzisiejszego. Dlaczego?
Kiedy pisałam podsumowanie sierpnia wydawało mi się, że kolejny miesiąc będzie dla mnie bardziej łaskawy i przyniesie ze sobą upragniony odpoczynek i czas dla siebie.
Kiedy jakiś czas temu podsumowałam na blogu nasz pierwszy rok w Warszawie to wspomniałam o tym, że był to strasznie samotny rok. W związku z tym obiecałam sobie, że w kolejnym roku zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby być szczęśliwszą wersją samej siebie.
Wakacje, wakacje i po wakacjach… A najgorsze jest to, że sierpień minął w mgnieniu oka i w sumie mam wrażenie, że w ogólnym rozrachunku umknęło mi gdzieś kilkanaście sierpniowych dni…
W lipcu miałam dwa tygodnie urlopu. Dwa tygodnie, które z założenia miałam przeznaczyć na odpoczynek i naładowanie akumulatorów. Prawda jest jednak taka, że tegoroczny urlop całkowicie mnie odmienił.
Bardzo dobrze pamiętam 15.08.2006.
Dopiero co eM odbierał świadectwo ukończenia piątej klasy, a tu już mamy sierpień… Oznacza to, że lipiec minął niewiadomo kiedy, zwłaszcza, że przez pół miesiąca oboje z moim narzeczonym byliśmy na urlopie…
Dzisiejszy dzień jest dla mnie szczególny – to jest ten moment, kiedy obchodzę swoje ostatnie urodziny z dwójką z przodu!